Nie musi przykuwać uwagi, nie musi się podobać, nie musi być poprawny, ba! Nawet lepiej jak taki nie będzie

wtorek, 1 października 2013

Referendum od A do Z

Nastał już jakiś czas temu w Polsce bum na referenda lokalne. W ten sposób w całym kraju obywatele miast, wsi i gmin wyrażają swoje niezadowolenie sposobem sprawowania władzy przez prezydentów, burmistrzów i rajców. Niestety na ponad 80 referendów jakie odbyły się w tej kadencji samorządowej zaledwie kilkanaście zakończyło się sukcesem w postaci odwołania rządzących i rozpisania nowych wyborów. W Słupsku 27 października odbędzie się już drugie referendum odwoławcze w tej kadencji samorządowej. Zanim jednak przejdziemy do lokalnego podwórka warto wyjaśnić sobie co to właściwie jest referendum lokalne?

Czym jest referendum lokalne i jak je przeprowadzić?

Referendum lokalne to forma demokracji bezpośredniej w której to obywatele mają bezpośredni i decydujący wpływ na przedmiot referendum. Zanim jednak do niego dojdzie zarządzić je musi organ stanowiący samorządu czyli w przypadku Słupska Rada Miejska, bądź w przypadku referendum obywatelskiego konieczne jest zebranie, w terminie 60 dni od daty powiadomienia o chęci przeprowadzenia referendum przewodniczącego jednostki terytorialnej (w naszym przypadku przewodniczącego Rady Miejskiej), odpowiedniej liczby podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum i znów w Słupsku jest to 10% liczby jego uprawnionych do głosowania mieszkańców. Referendum w sprawie odwołania organów władzy lokalnej nie można jednak rozpisać, jeżeli od dnia wyboru tych organów albo poprzedniego referendum w sprawie ich odwołania nie minęło 10 miesięcy lub ewentualne przedterminowe wybory zorganizowane w wyniku referendum przypadłyby w terminie późniejszym niż 8 miesięcy przed zakończeniem kadencji odwoływanych władz.

Kiedy referendum jest ważne i kto może głosować?

Tak jak w przypadku zwykłych wyborów tak i w przypadku referendum zagłosować może każdy obywatel, który ukończył 18 rok życia i zameldowany jest na terenie jednostki terytorialnej, której dotyczy głosowanie. Ważność każdego rodzaju referendum uznaje się na podstawie frekwencji. I tak zgodnie z ustawą, aby referendum było ważne udział w nim musi wziąć przynajmniej 30% uprawnionych do głosowania, ale... jeżeli przedmiotem referendum jest odwołanie rządzących to ważność stwierdza się, jeżeli do urn pójdzie co najmniej 3/5 liczby osób biorących udział w wyborze tych rządzących. Właśnie ten wyjątek powoduje, że obywatelom w Polsce tak trudno odwołać nawet najgorszych rządzących, chodź jak pokazują przykłady Elbląga i Bytomia można odwołać jednocześnie i prezydenta i całą radę miasta.

Kto za to płaci?

W życiu nie ma nic za darmo i tak jest również w przypadku referendum. Za przeprowadzenie takiego głosowania finansowo odpowiedzialna jest jednostka samorządowa której ono dotyczy. W przypadku Słupska koszty pokryte będą z budżetu miasta. W cenie referendum znajduje się wydrukowania kart do głosowania, sprawdzenie prawidłowości przeprowadzenia referendum, przekazanie do publicznej wiadomości informacji na temat terminu i miejsca przeprowadzenia referendum.

Słupsk. Jak to wygląda u nas?

W Słupsku ostatnie referendum, zorganizowane zostało inicjatywy niezadowolonej grupy obywateli i odbyło się w listopadzie ubiegłego roku. Zostało jednak uznane za nieważne z powodu zbyt małej frekwencji wynoszącej 12597 (16,5%) osób przy wymaganych 15678 głosujących. Koszt listopadowego głosowania wyniósł około 100 tysięcy złotych.

Tym razem referendum odbędzie się na skutek nieudzielenia prezydentowi Maciejowi Kobylińskiemu absolutorium za wykonanie budżetu miasta na rok 2012. Następstwem tego było przegłosowanie uchwały o przeprowadzeniu referendum odwoławczego i rozpisanie głosowania na dzień 27 października. W tegorocznym głosowaniu nie zmieni się minimalna liczba oddanych głosów potrzebna do uznania ważności głosowania i jak łatwo przewidzieć zdecydowana większość głosujących, tak jak jesienią ubiegłego roku, opowie się za odwołaniem nie cieszącego się sympatią słupszczan prezydenta, jednak wciąż niepewne jest czy frekwencja pozwoli na uznanie głosowania za ważne, tak jak miało to miejsce niespełna rok temu.

Taki mały apel ode mnie.

Jak już wspominałem referendum lokalne to forma demokracji bezpośredniej, w której to My obywatele mamy decydujący głos w danej kwestii. W praktyce referendum od wyborów nie różni się niczym więcej niż celem glosowania, a wszyscy doskonale wiemy jak to jest z Naszą frekwencją wyborczą. Dlatego w tym miejscu gorący apel ode mnie:





Słupszczanie pójdźcie zagłosować! Nie ważne na tak czy na nie, bo liczy się głos. Pokażmy, że obywatele naszego miasta chcą i potrafią decydować o sprawach bezpośrednio ich dotyczących i nie boją się zmian. Wystawmy ocenę prezydentowi. Do zobaczenia przy urnie!

środa, 13 lutego 2013

Ważą się losy Czarnych Słupsk

Postawmy sprawę jasno. Słupsk to miasteczko. Nudne miasteczko. Nie dzieje się tu kompletnie, zupełnie nic wartościowego i nic co upiększałoby albo choć trochę koloryzowało życie jego mieszkańców. No może z jednym małym wyjątkiem - Czarnymi. No dobra może z dwoma, bo jest jeszcze Amber Cup, ale to impreza jednorazowa tylko na ten jeden raz do roku, w styczniu, dzięki Orange Sport i kilku gwiazdom uświadamiająca Polakom, że na mapie Polski istnieje coś takiego jak Słupsk.

I właśnie dlatego, ze Czarni to jedyna stała pozycja w programie rozrywkowym Słupska dziwi to co dzieje się ostatnio wokół klubu. A dzieje się źle. Bardzo źle.


Jak przystało na ekstraklasowego ważniaka Czarni otrzymują co roku jakieś tam pieniądze z miejskiej kasy na własną działalność. Rok rocznie kwota jest śmiesznie mała porównując ją do tego co z miejskich kas dostają inne koszykarskie kluby, włącznie z odwiecznym rywalem AZS-em Koszalin. Co roku klub o te śmiesznie małe pieniądze musi wręcz błagać. Jednak co rocznie pieniądze były, bo zawsze chcąc nie chcąc Kobyliński i spółka rzucali jakieś ochłapy Twardowskiemu, o tak na odczepkę i na poprawę wizerunku. Inaczej ma być teraz. Na rok 2013 Czarnym przyznano wstępnie 26 tysięcy złotych (słownie dwadzieścia sześć tysięcy złotych- nie, nie zjadłem żadnych zer) ze środków przeznaczonych na promocję miasta, bo Czarni niewątpliwie miasto promują jak mało kto i mało co, nie licząc bezkonkurencyjnej 'słomkowej' reklamy. No cóż, jeżeli 600 tysięcy to ochłapy, tegoroczny zastrzyk gotówki jest chyba eutanazją. To już nie są ochłapy, to już nie są nawet psie pieniądze, to jest jawne wypięcie dupy urzędników na klub, promocję miasta, ale przede wszystkim na kibiców, czyli potencjalny elektorat.

Dziwi więc fakt, że tak ogromną rzeszę ludzi mała grupka ważniaków ma głęboko w dupie. Klub, który wielu słupszczanom pozwala oderwać się od codzienności i naładować baterie najzwyczajniej w świecie zasługuje na pieniądze, a skoro nie dostaje nic z puli przeznaczonej na sport, to musi dostać pieniądze, ale pieniądze, nie kilka groszy, z puli przeznaczonej na promocję - żadna filozofia. Do tej pory mimo oporów pieniądze były. W tym roku pieniędzy ma nie być i uruchamia to automatycznie całą lawinę wydarzeń i całe morze spekulacji.

Tak dla jasności - z 26 tysiącami od miasta w przyszłym roku koszykówki w Słupsku nie będzie. Zapowiedział to już prezes klubu Andrzej Twardowski. Jeżeli sprawa dofinansowania klubu przez miasto, realną sumą pieniędzy, nie rozwiąże się Energa Czarni Słupsk przestaną być wizytówką Słupska i poprzez sport promować będą inne miasto, bądź w ogóle marka tak uznana jak Czarni zniknie z koszykarskiej mapy Polski, co byłoby stratą nie tylko dla koszykówki, ale przede wszystkim dla miasta. Tego najwyraźniej nie rozumieją radni, którzy znów szukają oszczędności w najmniej odpowiednim miejscu.

Póki co serial pod tytułem Energa Czarni Słupsk trwa, a żadna oficjalna decyzja w urzędzie nie zapadła, a więc do zobaczenia na spotkaniu ze Startem :)

czwartek, 7 lutego 2013

Pełnoletni usprawiedliwiają się sami

Jak powszechnie wiadomo pełnoletność, a wraz z nią pełnię praw obywatelskich uzyskuje się z chwilą ukończenia 18 roku życia. I tak od tej pory możemy założyć w banku konto osobiste z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko takie juniorskie, możemy wreszcie głosować we wszelkiego rodzaju wyborach i referendach mając w końcu realny wpływ na kształt władz państwowych czy regionalnych itp. itd. Po za naprawdę wieloma nowymi przywilejami, z chwilą uzyskania pełnoletności niektóre z dotychczas posiadanych przywilejów czy obowiązków po prostu przestają nas obowiązywać. Jest tak m.in. z obowiązkiem szkolnym, który zgodnie z Art. 15 Ustawy o Systemie Oświaty z dn. 7 września 1991r. z późn. zm. mówi:


Art. 15.
1. Nauka jest obowiązkowa do ukończenia 18 roku życia.

2. Obowiązek szkolny dziecka rozpoczyna się z początkiem roku szkolnego w tym roku kalendarzowym, w którym dziecko kończy 7 lat, oraz trwa do ukończenia gimnazjum, nie dłużej jednak niż do ukończenia 18 roku życia.

Nie oznacza to jednak, że z chwilą ukończenia 18 roku życia możemy zabrać ze szkoły swoje papiery i mieć wszystko w nosie, bo w dzisiejszym świecie bez papierków lepszych niż te z gimnazjum nigdzie pracy się nie znajdzie. Rodzi to jednak konflikty interesów pomiędzy szkołą i nauczycielami a pełnoletnimi uczniami. Jednym z konfliktów jest spór o samodzielne usprawiedliwianie własnych nieobecności przez bądź co bądź pełnoprawnych członków społeczeństwa. Nie tak dawno sam stoczyłem batalię o respektowanie moich ustawowo zapisanych praw. Udało mi się wygrać, dlatego postanowiłem ułatwić zadanie każdej następnej osobie, która zapragnie korzystać z własnych praw i zebrałem wszystkie argumenty ZA w jednym artykule.

Zacznijmy od samej góry, czyli najważniejszego dokumentu prawnego stanowiącego o prawach i obowiązkach każdego obywatela naszego kraju, jakim jest Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dn. 7 kwietnia 1997r. Chodzi tu o art. 30, 31, 32 i 70. Trzy pierwsze zapewniają każdemu obywatelowi wolność i równość wobec prawa, a także gwarantują ochronę tejże wolności i praw. Art. 70 z kolei gwarantuje każdemu niepełnoletniemu obywatelowi prawo do nauki, ba! Narzuca wręcz obowiązek szkolny do czasu ukończenia 18 roku życia. Jak jednak wynika z konstytucji obowiązkowi temu przestają podlegać osoby dorosłe.

Wszystkie cztery artykuły nie dają jednak jeszcze podstawy prawnej do samodzielnego usprawiedliwiania się przez uczniów pełnoletnich. Są natomiast bazą i fundamentem dla wszelkiego rodzaju zapisów z pozostałych aktów prawnych oraz ważnym argumentem uczniów w walce o swoje prawo.

Przejdźmy jednak do meritum. Nie rozpisując się za bardzo pod spodem zamieściłem wycinki z dwóch kodeksów i ustawy, które już w jasny sposób mówią nam, uczniom pełnoletnim, że prawo do samodzielnego usprawiedliwiania własnych nieobecności mamy:


Kodeks Cywilny

Art. 10.
§ 1. Pełnoletnim jest, kto ukończył lat osiemnaście.

 Art. 11.
Pełną zdolność do czynności prawnych nabywa się z chwilą uzyskania pełnoletności.

Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy

 Art. 92.
 Dziecko pozostaje aż do pełnoletności pod władzą rodzicielską.

Art. 98.
§ 1. Rodzice są przedstawicielami ustawowymi dziecka pozostającego pod ich władzą rodzicielską. Jeżeli dziecko pozostaje pod władzą rodzicielską obojga rodziców, każde z nich może działać samodzielnie jako przedstawiciel ustawowy dziecka. 

Ustawa z dn. 7 września 1991r. o Systemie Oświaty z późn. zm.

Art. 18.
1. Rodzice dziecka podlegającego obowiązkowi szkolnemu są obowiązani do:
 
 2) zapewnienia regularnego uczęszczania dziecka na zajęcia szkolne

Nie trzeba być specem od prawa, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski z powyższych zapisów. Dla tych, którzy wolą mieć jednak wszystko napisane po polsku, a nie po urzędowemu spieszę z tłumaczeniem.

Konstytucja RP gwarantuje każdemu pełnoletniemu obywatelowi pełnię praw obywatelskich,  z małymi wyjątkami, które nie są jednak istotne dla sprawy o której piszę w tym artykule. Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy określa, że władzę rodzicielską i prawo do bycia przedstawicielem urzędowym swojego dziecka rodzic posiada do chwili uzyskania pełnoletności, czyli do chwili ukończenia 18 roku życia, co z kolei reguluje Kodeks Cywilny. Idąc dalej; Ustawa o Systemie Oświaty nakłada na rodzica obowiązek zapewnienia regularnego uczęszczania na zajęcia lekcyjne swojego podlegającego obowiązkowi szkolnemu dziecka, czyli takiego które za sobą ma mniej niż 18 lat życia.

Kiedy kończymy już magiczną barierę osiemnastki i spełniamy warunek bycia pełnoletnim zapisany w Kodeksie Cywilnym a także nabywamy pełną zdolność do czynności prawnych, powyższe zapisy z Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego oraz Ustawy o Systemie Oświaty przestają obowiązywać zarówno nas jak i naszych rodziców. W teorii oznacza to, ze mamy już prawo do usprawiedliwiania samych siebie, mało tego! Teoretycznie nasi rodzice, bez naszej zgody, nie mają już prawa do wglądu w nasze oceny i nieobecności, co narusza w pewien sposób gwarantowaną w art. 47 konstytucji ochronę prywatności, ale to tylko uwaga na marginesie.

Sposób usprawiedliwiania godzin nieobecnych jest również zapisany w statucie każdej szkoły. Warto więc zapoznać się ze statutem własnej placówki edukacyjnej i sprawdzić, czy sprawa nie upraszcza się już na samym starcie, jeśli statut możliwość usprawiedliwiania własnych nieobecności dopuszcza. Szczerze jednak wątpię, bo życie, zwłaszcza ucznia, nie jest aż tak proste. Zwykle statut nie określa dokładnie tej kwestii. Jeśli tak się dzieje warto najpierw porozmawiać na ten temat z wychowawcą lub pedagogiem szkolnym. Jeśli zwykła rozmowa nie poskutkuje, co jest niestety niemal pewne trzeba będzie przedstawić podstawę prawną swoich roszczeń, którą w tym artykule opisałem centymetr po centymetrze. Wątpię jednak by i argumenty prawne dotarły od razu do wychowawcy bądź innego pracownika szkoły u którego domagamy się swoich praw. Nie warto się jednak zrażać na samym starcie. O swoje prawa trzeba walczyć, bo szkoła mimo, że jest instytucją państwową ( nie mówię tu o szkołach prywatnych, które tak czy siak obowiązuje to samo prawo) i powinna uczyć respektowania i szanowania prawa, sama często omija je szerokim łukiem.

piątek, 14 grudnia 2012

ABC GMO

W czwartek w Słupskiej Izbie Przemysłowo - Handlowej odbyła się debata dla mieszkańców miasta na temat genetycznie modyfikowanej żywności i związanej z nią ustawy o nasiennictwie forsowanej przez rząd mimo wyraźnych sprzeciwów dużej części społeczeństwa. Przy dobrej frekwencji, bo na zaproszenie odpowiedziało kilka szkół średnich, w tym Drzewniak, ekspert z Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi, pani Edyta Jaroszewska-Nowak opowiadała o plusach i minusach nienaturalnej żywności.

Zastanówmy się więc co wiemy o żywności modyfikowanej genetyczne? Przeciętny Kowalski wie o GMO tyle ile usłyszy z telewizyjnych wiadomości, czyli nic. Jak podają media z jednej strony mamy rząd, który okrawając prezydencką ustawę z jej najważniejszych założeń próbuje siłą przeforsować jej nową wersję, a z drugiej strony jest mnóstwo ludzi, którzy otwarcie mówią o zgubnych i szkodliwych skutkach uprawy takich zmodyfikowanych roślin. Przy natłoku sprzecznych komunikatów Kowalski najzwyczajniej w świecie wyłącza telewizor i wraca do przeglądania Fecebook'a. Co więc należy wiedzieć o GMO?

Przede wszystkim należy rozumieć pojęcie. GMO (z ang. Genetically Modified Organisms) to skrót od organizmów genetycznie modyfikowanych. W założeniu są to rośliny u których laboratoryjnie zmieniono  DNA, w sposób niezachodzący w naturze, tak aby otrzymać u nich nowe cechy fizjologiczne, bądź udoskonalić istniejące, jak np. odporność na środki chwastobójcze.

Warto zastanowić się głębiej nad tym jak działa inżynieria genetyczna, dzięki której powstało GMO i jak powstają same rośliny genetycznie modyfikowane? W laboratoriach na całym świecie naukowcy już od dawna eksperymentują z genetyką roślin, zwierząt, bakterii i wirusów. Eksperymenty te prowadzone z różnym skutkiem doprowadziły do powstania między innymi modyfikowanych roślin uprawnych, takich jak kukurydza czy soja.

Za żywnością modyfikowaną genetycznie stoi potężne lobby amerykańskich koncernów- gigantów, z których liderem jest Monsanto. Firma z ponad stuletnią tradycją znana jest już z kilku zbawczych dla ludzkości wynalazków, jak PCB czy Agent Orange (stosowany w czasie wojny w Wietnamie). Dziś flagowym produktem firmy jest Roundup, czyli silny środek chwastobójczy, szkodliwy również dla ludzi.

To właśnie pod naciskiem lobby Monsanto i kilku innych firm kolejne rządy wielu krajów ugięły się i wprowadziły sztuczną żywność na swoje pola. Przodownikiem w tym zakresie są Stany Zjednoczone, gdzie niemal cała żywność jest w tej chwili zmodyfikowana genetycznie. Na szczęście Europa jest bardziej sceptyczna w tej sprawie. Unia Europejska zezwoliła do tej pory na uprawę jednego rodzaju genetycznie modyfikowanej kukurydzy i jednego rodzaju genetycznie modyfikowanego ziemniaka, jednak większość krajów wspólnoty wprowadziła w obrębie własnych terytoriów zakazu uprawy jakiejkolwiek żywności zmodyfikowanej. W tej grupie są m.in. Francja i Niemcy, a Polska wydaje się być ostatnim nie zdecydowanym dużym rynkiem zbytu dla amerykańskich korporacji. Z tego powodu na rząd wywierana jest ogromna presja ze strony firm biotechnologicznych, szukających korzyści finansowych na polskich polach.

Każdy kto wie już co to GMO zadaje sobie pytanie czy jest ono bezpieczne? W tej kwestii nie ma jednego głosu. Podzielone jest nawet środowisko naukowe. Część uczonych jest przekonana o szkodliwości modyfikowanej żywności i argumentuje to wynikami badań, jednak pozostali naukowcy głoszą przekonanie o nieszkodliwości GMO. Naukowcem nie jestem i w ten temat zagłębiać nikogo nie będę, ale fakt jest taki, że na pewno szkodzi Roundup, którym opryskiwane są pola. Z początku herbicyd wystarczyło rozpylić kilka razy w roku, jednak z upływem lat, chwasty które miał on zwalczać uodporniły się na niego i tereny uprawne spryskiwać trzeba o wiele częściej. To z kolei generuje koszty dla rolników, którzy skuszeni przez korporacje wizją większych, lepszych i tańszych w utrzymaniu plonów, teraz muszą dokładać do interesu. Jedynie Monsanto, posiadające wyłączność na sprzedaż roundup'u czerpie z tego korzyść.

Genetyczna żywność, spryskiwana wiele razy szkodliwym środkiem chwastobójczym, siłą rzeczy sama nim przesiąka. Oznacza to, że w krajach w których GMO jest legalne i stosowane, na stoły obywateli trafia śmiercionośna żywność powodująca choroby nowotworowe i genetyczne, które prowadzić mogą do śmierci.

Dziś na biurku prezydenta RP Bronisława Komorowskiego leży jego autorska ustawa o nasiennictwie, zmodyfikowana i przyjęta przez Sejm oraz Senat. Ze względu na okrojenie ustawy z najważniejszych założeń istnieje duża szansa, że głowa naszego kraju pójdzie śladem zachodu Europy i zawetuje dokumenty. Jednak, aby utwierdzić prezydenta w przekonaniu o słuszności użycia veta w całym kraju zbierane są podpisy w tej sprawie.









środa, 12 grudnia 2012

Koniec świata według majów z Metro

Mam dopiero 18 lat, a przeżyłem już wojny w Zatoce Perskiej i Iraku, rządy Prawa i Sprawiedliwości, wstąpienie Polski do unii Europejskiej, a nawet kilka końców świata, jak ten ostatni z przed roku amerykańskiego kaznodziei Harolda Campinga. Stajemy jednak wszyscy wobec najbardziej rozdmuchanej przez media daty ostatecznej zagłady, czyli 21 grudnia 2012.

To właśnie za 9 dni kończy się słynny kalendarz majów. Wedle starożytnych tego dnia ma nastąpić koniec czwartego cyklu świata okraszony wieloma klęskami żywiołowymi, jak trzęsienia ziemi czy tsunami. Wszystko wynikać ma z błyskawicznego przebiegunowania ziemi, która zacznie obracać się w odwrotnym kierunku. Wszystko spowodowane jest rosnącą aktywnością słońca, na którym pojawi się dużo więcej plam, niż w poprzednich cyklach. Plamy te, będące tak naprawdę wybuchami na powierzchni Słońca, spowodują podwyższenie promieniowania, jakie wysyła nasza gwiazda. Promieniowanie słoneczne jest oczywiście szkodliwe, o czym doskonale przekonujemy się wypoczywając latem nad morzem.

Wszystkie wymienione wyżej sytuacje zdarzały się już w historii naszej planety, o czym dobrze wiedzą naukowcy. Dość jednak straszenie, bo większość uczonych rozwiewa obawy ludzi o rzekomym końcu świata. Nie powinniśmy się więc obawiać, że zostało nam zaledwie kilka dni życia; powinniśmy raczej skupić się na świątecznych porządkach i poszukiwaniu prezentów dla najbliższych, w końcu w dzisiejszym świecie bez prezentów nie ma świąt tak jak nie ma kaca bez picia :)



Nawiązując do picia; 21 grudnia to jednak świetna okazja, aby pobawić się w dobrym towarzystwie i ewentualnie zadbać o ból głowy dzień później. W słupskiej restauracji Metro odbędzie się specjalna impreza pod nazwą After Party po Końcu Świata w Metro. Od godziny 21 można będzie tam spędzić miłe chwile w ekskluzywnym wystroju restauracji oraz dobrej muzyce, przy piwku i miłym towarzystwie, oczekując końca. Serdecznie zapraszam!

Więcej szczegółów znajdziecie na facebook'u pod tym adresem:

poniedziałek, 17 września 2012

Puchar zostaje w Słupsku

Szybko zleciały te cztery wakacyjne miesiące bez koszykówki. W pamięci kibiców są jeszcze wspomnienia zeszłego sezonu, a już niebawem ruszają kolejne rozgrywki ekstraklasy koszykarskiej.  Zanim jednak rozpocznie się pierwsza kolejka TBL, najlepsze polskie zespoły, kończąc swoje okresy przygotowawcze,  sprawdzą się w przedsezonowych turniejach.  Jak co roku jeden z takich turniejów odbył się w Słupsku. W tegorocznym udział wzięły, oprócz gospodarzy, również ekipy ze Starogardu Gdańskiego, Gdyni i Koszalina.

Rozgrywana w ten weekend, XVII już edycja Turnieju o Puchar Prezydenta Miasta Słupska, przyciągnęła na trybuny legendarnej Hali Gryfia rzeszę kibiców głodnych basketu na najwyższym krajowym poziomie. Już podczas pierwszego meczu pomiędzy AZS-em i Polpharmą dało wyczuć się specyficzny klimat słupskiego kibicowania, które z meczu na mecz przybierało na sile.

Spotkanie starogardzian z koszalinianami nie dostarczyło zbyt wielu emocji. W ostatecznym rozrachunku lepsi okazali się koszykarze zaprzyjaźnionej Polpharmy, co z uśmiechami na ustach przyjęli nasi kibice. Jednak żaden zespół nie zachwycił postawą, widać było, że pełnia formy ma dopiero nadejść. Wytłumaczenia takiego stanu rzeczy nie trzeba szukać daleko.  Do zespołu z Koszalina późno dołączyli Łukasz Wiśniewski i Robert Skibniewski, którzy dostąpili zaszczytu gry dla reprezentacji. Drużyna Polpharmy natomiast zagrała bez kontuzjowanego rozgrywającego Cartera, z którym klub najprawdopodobniej rozwiąże umowę i rozejrzy się za nowych graczem na tą pozycję.

Gdy popularni Farmaceuci odpoczywali już po swoim meczu, w hali przy ulicy Szczecińskiej nadszedł czas na wydarzenie wieczoru. Po oficjalnym otwarciu turnieju połączonym z prezentacją wszystkich czterech zespołów w nim uczestniczącym, do gry przystąpili Czarni. Ich przeciwnikami byli gracze Startu Gdynia.
Z początku meczu ani jedni, ani drudzy nie zachwycali swoją grą, zdarzały się proste błędy i niewymuszone straty. Z biegiem czasu gra nabierała jednak tempa i coraz widoczniejsza była różnica w umiejętnościach na korzyść Czarnych Panter.  Gdynianie ustępowali Czarnym w każdym aspekcie gry, co przełożyło się na wysoką wygraną Słupszczan 79:61. Gospodarze zachwycali zespołowością, widać było kolektyw z którym nie poradził sobie beniaminek ligi, trudno jednak odpowiednio ocenić formę Czarnych Panter po starciu z niezbyt wymagającym rywalem jakim jest niewątpliwie Start Gdynia. Wśród Startu szczególnie nie wyróżnił się nikt, ale do rozpoczęcia rozgrywek pozostały dwa tygodnie i czasu na poprawę gry jest jeszcze dużo.

Drugi dzień turnieju zaczął się od meczu o trzecie miejsce pomiędzy AZS-em Koszalin a Startem Gdynia. Tak jak dzień wcześniej w starciu z Czarnymi, zawodnicy Startu Gdynia ustępowali koszykarzom AZS-u Koszalin w każdym aspekcie gry, pierwszą kwartę przegrywając różnicą 24 pkt. Sytuacja odwróciła się po zmianie stron, kiedy to dość lekceważąco do gry przystąpili Koszalinianie, a do głosu doszli koszykarze z trójmiasta. Po trzeciej kwarcie przewaga rywala zza miedzy Czarnych Panter stopniała do zera i mecz rozpoczął się na nowo. Kwarta numer IV zaczęła się od 11-punktowej serii Gdynian. Dopiero po czterech minutach ćwiartki pierwsze punktu zdobyli gracze AZS-u rzucając serię trzech trójek. Ostatecznie mecz sensacyjnie wygrała ekipa ze wschodniego wybrzeża Bałtyku. Koszalinianom nie pomogło nawet 6 celnych trójek rzuconych w ostatniej kwarcie, a Start doczekał się owacji na stojąco za walkę i ostateczne zwycięstwo nad znienawidzonym w Słupsku AZS-em.

Mecz o trzecie miejsce w turnieju był dla kibiców dobrą rozgrzewką przed głównym wydarzeniem wieczoru, czyli starciem o Puchar Prezydenta Miasta Słupska pomiędzy Czarnymi i Polpharmą.

Początek meczu dla słupszczan nie ułożył się zbyt dobrze. Mnóstwo błędów i głupich strat, brak pomysłu na rozegranie piłki w ataku i brak organizacji defensywy objawiający się głównie słabym kryciem, przez półtorej kwarty, w połączeniu z dobrą dyspozycją zawodników Polpharmy spowodował, że do przerwy to właśnie goście prowadzili 37:40.

Druga połowa przyniosła lepszą grę Czarnych i obniżenie jakości basketu prezentowanego przez gości. Słupszczanie odrobili stratę i stopniowo zaczęli budować przewagę, której nie oddali już do końca spotkania i mimo słabej pierwszej i drugiej kwarty pewnie wygrali z Polpharmą 77:65 , tym samym odnosząc zwycięstwo w całym turnieju.

Prócz wydarzeń czysto sportowych zgromadzeni w hali kibice mieli nieprzyjemność oglądania bójki pomiędzy kapitanem Czarnych Robertem Tomaszkiem a Bartoszem Sarzało. Obydwaj gracze zostali ukarani przewinieniami dyskwalifikującymi i odesłani do szatni. Robert Tomaszek już we wcześniej fazie spotkania przejawiał akty agresji w stosunku do Urosa Mirkovicia- miejmy nadzieję, że popularny Psycho podczas trwania całego sezonu będzie potrafił utrzymać nerwy na wodzy , a sytuacji podobnych do tej z turnieju z jego udziałem już nie zobaczymy.

Kolejnym przystankiem sparingowym w okresie przygotowawczym Czarnych będzie Koszalin i tamtejszy Turniej o Puchar Prezydenta Miasta Koszalina. Oby również i na tak gorącym terenie Czarni znów okazali się bezkonkurencyjni, a jakość i skuteczność prezentowanego przez nich basketu stanęła na wyższym poziomie.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Czarni pokazali się kibicom


Drugiego dnia obchodów XVI Święta Ryby oraz święta dwumiasta przed słupskim ratuszem miała miejsce prezentacja towaru eksportowego i najlepszej wizytówki miasta, czyli ekipy Energi Czarnych Słupsk.

Kibice czekali na to wydarzenie już od dłuższego czasu, gdyż Czarne Pantery, które w sezonie 2012/2013 poprowadzi litewski szkoleniowiec Marius Linartas, przeszły prawdziwą rewolucję. Z zawodników, którzy reprezentowali Czarnych w ubiegłym sezonie nikt prócz wychowanków nie przedłużył umowy- mimo szczerych chęci niektórych graczy, jak na przykład byłego już kapitana Mantasa Cesnauskisa. 

W nadchodzącym sezonie zupełnie nowy, ośmioosobowy, trzon składu wspierać będzie aż czterech wychowanków. Prócz dobrze znanych już w Słupsku Patryka Przyborowskiego, Wojtka Osińskiego i Szymona Długosza do składu seniorów dołączył szesnastoletni Wojtek Jakubiak.

Po za zupełnie nowym składem kolejną nowością jest kolor strojów, w jakich koszykarze Czarnych Panter występować będą w Hali Gryfia. Klub zdecydował, że czerwień zastąpi dotychczasową biel, a przekonany został do tego m.in. wynikami ankiety przeprowadzonej na facebook'owym fun page'u klubu.

Zawodnicy treningi na stadionie 650- lecia zaczęli już w ostatni poniedziałek. W najbliższym tygodniu koszykarze po raz pierwszy trenować będą w hali przy ulicy Szczecińskiej. Przed startem rozgrywek rozegrają kilka meczów sparingowych, a słupscy kibice po raz pierwszy będą mogli ujrzeć ich w akcji 15 i 16 września, kiedy to rozegrany zostanie coroczny Turniej o Puchar Prezydenta Miasta Słupska.

Skład Energi Czarnych Słupsk na sezon 2012/2013




Todd Abernethy

rozgrywający
 

Oded Brandwein

rozgrywający/rzucający obrońca

Wojciech Jakubiak 

rozgrywający/ rzucający obrońca

Knutson Levi

rzucający

Patryk Przyborowski

rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Wojciech Osiński

rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Mateusz Kostrzewski

rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Szymon Długosz

 silny skrzydłowy

Michał Nowakowski

silny skrzydłowy

 Valdas Dabkus

silny skrzydłowy

Robert Tomaszek

silny skrzydłowy

Yemi Gadri Nicholson

środkowy

 Marius Linartas

Algidras Milonas

Mirosław Lisztwan

sztab trenerski

piątek, 17 sierpnia 2012

Jak zapamiętałem Londyn...

Po osiemnastu dniach XXX Igrzyska Olimpijskie w Londynie przeszły do historii. Pod wieloma względami były to igrzyska wyjątkowe i pod wieloma różniły się od tych pekińskich. Na wielu arenach, po za pięknymi chwilami, nie brakowało chwil gorszych, o których Londyn chce jak najszybciej zapomnieć.

STRZELECTWO

Pierwszy poranek sportowej rywalizacji był dla Polaków niezwykle szczęśliwy. W pierwszym olimpijskim finale, za sprawą Sylwii Bogackiej, zdobyliśmy srebro w strzelaniu w pozycji stojącej. Pięknie wyglądała wtedy tabela medalowa tuż po tych zawodach; na pierwszym miejscu Chiny, ze złotem i brązem, a tuż za nimi Polska.

To wystrzelane srebro, przez długi czas było jedynym polskim medalem. Kilka długich dni mieliśmy głęboką posuchę, a występy naszych sportowców przyprawiały o ciarki na plecach, bynajmniej nie z powodu ich wspaniałości.

TENIS

Zimny prysznic, już w pierwszej rundzie, czekał kibiców tenisa. Faworytka do wygrania singlowego turnieju i jedna z murowanych nadziei medalowych dla Polski, Agnieszka Radwańska, po koszmarnej grze odpada z niemką Julią Goerges już w pierwszej rundzie singlowego, później w drugiej rundzie debla( grała z siostrą) i znów w pierwszej grając mixta. Nie lepiej poradzili sobie panowie. Zarówno debel, jak i Kubot żegnają się z kortami Wimbledonu już po pierwszej rundzie. Najepiej poradziła sobie Ula Radwańska, czyli teoretycznie ostatnia osoba z tenisowej kadry na Londyn, którą moglibyśmy o to posądzić. Wygrała najwięcej, bo aż dwa mecze! W drugiej rundzie singla odpadła z późniejszą mistrzynią olimpijską Sereną Williams.

Zostając na korcie, nie sposób pominąć wątku dwóch meczów męskiego singla. Francuz Tsonga męczył się z nierozstawionym Kanadyjczykiem Milosem Raoniciem do tego stopnia, że potrzebował aż... uwaga, 48 gemów w trzecim secie, aby swojego rywala pokonać 25:23 i cały mecz wygrać 2:1. Jeszcze więcej emocji było w spotkaniu, które w trakcie jego trwania okrzyknięto przedwczesnym finałem. Legenda tenisa, szwajcar Rodger Federer trafił na Argentyńczyka Del Porto. Rozstawiony zaledwie z numerem ósmym Argentyńczyk stawił zacięty opór mistrzowi. Miał nawet kilka piłek meczowych, nie załamał się nawet, gdy przy stanie po 9 w gemach został przełamany- wygrał wtedy podanie szwajcara do zera! Ostatecznie po 266 minutach gry(4h 26min!) przegrał 19:17. W finale turnieju Federer stanął przed szansą skompletowania złotego szlema, ale na drodze stanęła mu nadzieja gospodarzy, Andy Murray i ostatecznie to on wygrał turniej olimpijski.

SZERMIERKA


To co działo się w hali ExCel, było prawdziwym koszmarem polskiej szermierki. Nasi reprezentanci i reprezentantki przegrywali wszystko, co można było przegrać, odpadając w pierwszych rundach z wyjątkiem szablistów Oli Sochy i Adama Skrodzkiego- dla tej dwójki dopiero druga runda okazała się zbyt wymagająca. Nawet niezwykle mocna, jak mogło się wydawać przed igrzyskami, drużyna florecistek w ćwierćfinale dostaje łupnia od francuzek i kończy na śmiesznym piątym miejscu.

W międzynarodowych mediach o szermierce zrobiło się głośno głównie za sprawą skandalu, do jakiego doszło w półfinale kobiecej szpady. Pojedynek pomiędzy koreanką A Lam Shin, a niemką Brittą Heidemann od początku do końca obfitował w emocje. Żadna z zawodniczek nie mogła wypracować sobie przewagi w rezultacie czego o losach pojedynku zadecydować miała minutowa dogrywka. Przez jej 59 sekund zwycięzcy wciąż nie było. Jednak to właśnie ostatnia sekunda zostanie zapamiętana, jako jeden z najbardziej niechlubnych momentów londyńskich igrzysk. W ciągu owej jednej sekundy sędziowie dopuścili do przeprowadzenia trzech oddzielnych akcji, w trakcie których zegar nawet nie ruszył. Pierwsze dwie obroniła koreanka i to ona była finalistką, ale w trzeciej niemka zdołała zadać decydujące trafienie odmieniając losy pojedynku. Koreański trener z niedowierzaniem przyglądający się całej sytuacji błyskawicznie złożył protest, zresztą słuszną, bo ile można trwać jedna mała sekunda?!. Narady trwały ponad pół godziny, a werdyktu ostatecznie nie zmieniono. Przez cały ten czas azjatka siedziała na macie płacząc. Ostatecznie nie wywalczyła nawet brązowego medalu, gdyż nieco później tego samego dnia przegrała walkę o trzecie miejsce z chinką Sun Yuije.

KOSZYKÓWKA

Wszyscy spodziewali się dominacji ekipy USA,  a za jedyną drużynę, która mogłaby stawić opór gwiazdom NBA uważano Hiszpanów. Każdy kto tak uważał nie pomylił się dużo. Amerykanie obronili tytuł z Pekinu, w finale znów pokonując Hiszpanów, którym zabrakło naprawdę niewiele, by sprawić największą sensację igrzysk. Faza grupowa nie przyniosła niczego niespodziewanego, awans zapewniły sobie te ekipy, które ten awans miały wywalczyć. Jednak zarówno Hiszpanie jak i Amerykanie mieli swoje słabsze momenty. Ci pierwsi męczyli się z gospodarzami, by ostatecznie wygrać zaledwie jednym oczkiem, a nawet potknęli się w meczu z Brazylią. Mistrzowie zaś najpierw zmasakrowali Nigeryjczyków wygrywając 156:73, bijąc tym samym rekord ilości zdobytych punktów w jednym meczu na imprezie rangi mistrzostw świata i olimpijskich, a Carmelo Anthony ustanowił indywidualny rekord punktowy, rzucając 37 pkt w tym 10/12 za 3pkt. W następnej kolejcie natomiast późniejsi mistrzowie nie mogli poradzić sobie ze stawiającymi zaciekły opór Litwinami, mecząc się całe 40minut, ale ostatecznie wygrywając skromną różnicą 5 punktów.

PODNOSZENIE CIĘŻARÓW

Właśnie dzwiganie sztangi przyniosło Polakom pierwszy z dwóch złotych krążków. W kategorii 85kg mitrzem olimpijskim został Adrian Zieliński. Konkurs obfitował w emocje i niespodzianki. Rwanie mocno przeżedziło czołówkę, bo faworycie do złota, rekordzista świata Białorusin Andrej Rybakou i mistrz Azji Irańczyk Sohrab Moradi, nie wytrzymali presji olimpijskiego konkursu paląc wszystkie trzy próby. W podrzucie nie wytrzymał z kolei drugi po rwaniu Chińczyk Lu Yong, również paląc wszystkie podejścia. Ostatecznie najwięcej podrzucił Zieliński(211kg), a o złocie zadecydowało 13dkg różnicy w wadze na korzyść Polaka.

Wielkie nadzieje na drugi złoty medal ciężarowców mieliśmy w kategorii 105kg. Niepodważalnym i jedynym pretendentem do złota był Marcin Dołęga, a wszystko za sprawą tego, że z konkursu w ostatniej chwili zrezygnowali rosyjscy mistrz i wicemistrz świata , a już kilka tygodni przez igrzyskami wycofał się rekordzista świata Białorusin Andriej Armanau. Dzięki temu mieliśmy szansę również na drugi medal, gdyż w dziwięcioosobowej stawce silny był także Bartłomiej Bonk. Jakiż szok, zdziwienie i rozgoryczenie przeżyli fani Dołęgi już w rwaniu. Polak trzy razi spalił ciężar wyjściowy 190kg i pożegnał się z turniejem. Naszą nadzieję medalową pozostał jeszcze Bonk. Na szczęście on nie zawiódł. Po rwaniu był liderem, w podrzucie utrzymywał się na prowadzeniu niemal do samego końca i tylko ostatnimi próbami wyprzedzili go Irańczyk Navab Nasirshelal i Ukrainiec Oleksij Torokchtij, ten drugi wygrał cały konkurs.

PŁYWANIE

W londyńskim Aquatics Centre do historii, w swoich trzecich już igrzyskach, przeszedł Micheal Phelps. Nikt w historii nowożytnych igrzysk nie wywalczył na olimpiadach tylu krążków, co amerykanin. Wyjeżdząjąc z Londyny Phelps miał na koncie 18 złotych, 2 srebre i 2 brązowe medale, co jak łatwo policzyć daje rekordową ilość 22 olimpijskich trofeów. Jednak po za tym Phelps nie zachwycał już tak jak w Pekinie, gdzie bił rekordy na każdym dystansie, w jakim startował- w Londynie nie pobił żadnego. Mało tego, na własne życzenie przegrał złoto na 200m stylem klasycznym- kompletnie źle obliczył sobie nawroty w rezultacie czego za każdym razem musiał desperacko szukać ściany basenu, co skwapliwie wykorzystał reprezentant RPA Chad le Clos.

Śmiało można natomiast powiedzieć, że londyńską pływalnię podbiła młodzież płci żeńskiej. Miło było oglądać jak zdecydowanie starsze, bardziej utytułowane i doświadczone pływaczki musiały uznawać wyższość piętnasto, szesnasto czy siedemnastolatek. I aż mi głupio, że jako siedemnastolatek moim szczytowym osiągnięciem jest udana pogoń za autobusem, by uniknąć spóźnienia do szkoły... Wszystko zaczęło się od złota i rekordu świata (4:28.43) 16-letniej chinki Ye Shiwen na 400m stylem zmiennym, a dla porównania setkę, którą płynęła stylem dowolnym popłynęła szybciej niż na takim samym dystansie pokonał mistrz olimpijski w rywalizacji panów, czyli Ryan Lochte. Później jeszcze młodsza, bo 15-letnia litwinka Ruta Meilutyte zgarnia złoto na setkę klasycznym. Dalej na 800 dowolnym krążek z najcenniejszego krószca zawisł na szyji 15-latki z USA Katie Ledecky, no ta bene przez długi czas płynęła szybciej niż tempo na rekord świata, ale ostatecznie ten nie padł. Jednak prawdziwą gwiazdą wśród pływackiej młodzieży była w Londynie amerykanka Melissa Franklin. która w stylu grzbietowym gdzie najpierw na setkę pokonała faworytki Emily Seebohm i Aya'e Terakawa'e, by potem na 200m znokautować rywalki bijąc rekord świata (2.04,06s).

WIOSŁA

O torze wioślarskim przed igrzyskami często mówiono w medalowym kontekście,  m.in. dominatorów z czwórki podwójnej mężczyzn. Jednak wioślarze w zaparte podtrzymywali passę niepowodzeń z innych aren olimpijskich. Co prawda nasze osady nie odpadały w pierwszych wyścigach i nawet często wpływały do finałów, jednak panowie żadnego medalu z Londynu nie przywieźli. Skońcyzła się również era dominacji wspomnianej czwórki podwójnej. Nie zobaczymy już tej osady w takim składzie, ba... takiej czwórki jak ta długo nie zobaczymy, oni byli po prostu mistrzami- w Londynie do mety przypłynęli na szóstym miejscu.

Lepiej pod względem dorobku medalowego spisały się żeńskie wiosła. Magda Fularczyk  i Julia Michalska wywalczyły brąz w dwójce. Również brązowy krążek zdobyły w kajakach dwójkach na dystansie 500m Beata Mikołajczyk i Karolina Naja.

Olbrzymie szanse na medale mieliśmy w kajakarstwie górskim, gdzie nasi reprezentanci znaleźli się w aż trzech wąskich finałach. Niestety Marcin Pochwała i Piotr Szczepański w kanadyjkach dwójkach dopłynęli na piątym, tuż za podium zawody w kajakach jedynkach zakończył Mateusz Polaczyk, a w K1 kobiet, startująca jako ostatnia w wąskim finale, dzięki wygranej w półfinale, Natalia Pacierpnik nie wytrzymała presji i skończyła dopiero na siódmej pozycji.

LEKKOATLETYKA

Tylko cztery lekkoatletyczne rekordy świata padły w Londynie. Bolt po raz kolejny udowodnił, że nie można go doścignąć, a porażki w mistrzostwach Jamajki na 100 i 200 metrów z Yohan'em Blake'iem były tylko nieporozumieniem. Do pełni szczęścia dla przeciętnego oglądacza lekkoatletyki, jakim jestem, zabrakło tylko rekordu na którymś z tych dystansów i tylko dlatego, ze Bolt pobić ich nie chciał, znacząco zwalniając na finiszowych metrach i spoglądając za siebie, jak daleko jest Blake. Rekordowa była natomiast Jamajska sztafeta 4 x 100m i tam widać było, że nawet Bolt dał z siebie wszystko..

Polacy występów naszych reprezentantów na Stadionie Olimpijskim nie powinni wspominać źle. Kilkadziesiąt minut po tym, jak Adrian Zieliński zdobył złoto w podnoszeniu ciężarów, taki sam krążek zdobył miotacz Szymon Majewski, broniąc mistrzostwa olimpijskiego z Pekinu. W rzucie młotem natomiast Anita Włodarczyk zdobyła medal koloru srebrnego, a złoto było na wyciągnięcie ręki, bo Polka oddała najdalszy rzut w konkursie, jednak spaliła próbę.

Po za tymi dwoma krążkami reszta naszych lekkoatletów nie zachwyciła. Rozczarowali głównie biegacze na 800 metrów, któzy zapowiadali przynajmniej jeden medal i tyczkarki, w których również pokładano spore nadzieje.

Ostatniego dnia igrzysk odbył się męski maraton. Świetnie wystąpił w nim Henryk Szot, który wbiegając na metę jako dziewiąty został najlepszym europejczykiem, o siedemnaście sekund wyprzedzając dziesiątego na linii mety Włocha.

TRANSMISJE

Radość z oglądania Igrzysk XXX Olimpiady w Londynie skutecznie psuła Telewizja Polska. Rozumiem, że bloki reklamowe w przerwach ważnych olimpijskich rozgrywek są niezwykle dochodowe, ale słuchanie w kółko tych samych reklamówek sponsorów tytularnych między każdym setem i na każdej przerwie technicznej doprowadzało do palpitacji serca większych niż podczas samych meczów z Australią i Rosją... Zresztą nie tylko na siatkówce reklamy doprowadzały do szału. Przez cały czas trwania igrzysk były za długie i było ich za dużo. Kolejną sprawą jest obsada studio w Warszawie. Prezenterki nie mające pojęcia o sporcie w jakiej kolwiek postaci, prócz seksu, to chyba kara za słabe wpływy z abonamentu... ale studia nie można było dobrze obsadzić, bo wszyscy najlepsi dziennikarze telewizji publicznej polecieli na wczasy do Londynu, zostawiając w stolicy bandę amatorów jeśli chodzi o dziennikarstwo sportowe. 

ZNICZ

Okazuje się, że Brytyjczycy nie tylko poczucie humoru mają specyficzne. Forma znicza oraz jego zapalenia, to kolejna rzecz, dzięki której wyspiarze wyróżniają się na całym świecie, a cały świat chwali ich za to. Ja nie pochwalę. Pierwszy znicz zapalono w 1912 roku w Sztokholmie i od tamtego czasu, aż do ceremonii otwarcia XXX Igrzysk w Londynie był on jednym płomieniem i tylko jego wielkość jak i wielkość oraz waga samej konstrukcji znicza z igrzysk na igrzyska zwiększała się, aż do porażających 300 ton w Pekinie. Brytyjczycy, naród z reguły szanujący tradycję, tym razem postanowił całkowicie ją złamać. Jeden ogień z greckiej Olimpii, który do w drodze do Londynu przebył dystans tysięcy kilometrów, na Stadionie Olimpijskim ot tak rozdrobniony został na 205 płomieni składających się na obraz całego znicza. Co z tego, że pięknym gestem było zbudowanie znicza z elementów przyniesionych przez każdą z reprezentacji uczestniczących na igrzyskach, skoro pewna tradycja obowiązywała, a teraz możemy mówić o niej w czasie przeszłym. Oprócz samego znicza, również forma  jego zapalenia uzyskała przyklask całego świata, a mnie wprawiła w prawdziwe osłupienie. Od tak dawna jak zapalany jest znicz, jest to przywilej zarezerwowany dla wyjątkowych obywateli kraju gospodarza. Aby dostąpić zaszczytu zapalenia ognia olimpijskiego, który jest chyba nawet cenniejszy niż złoto olimpijskie, trzeba było zasłużyć na niego całym swoim życiem. Po prostu trzeba było zostać legendą swojego kraju. U Brytyjczyków takich legend nie brakuje, jak chociażby wioślarz Steve Redgrave, pięciokrotny mistrz olimpijski czy dwukrotny złoty medalista olimpijski w dziesięcioboju Daley Thompson.  Jednka żadno z nich nie dostąpiło tego zaszczytu. Przypadł on aż siedmiu osobom: Callum Airlie, Jordan Duckitt, Desiree Henry, Katie Kirk, Cameron MacRitchie, Aidan Reynolds i Adelle Tracey. Jeśli Wy również zastanawiacie się kim oni są?! To spieszę z wyjaśnieniami, iż to młodzi brytyjscy sportowcy, którzy w sporcie nie osiągnęli do tej pory nic, absolutnie nic co upoważniało by ich do zapalenia znicza. Jak widać tradycja tradycją, a Brytyjczycy i tak zrobią po swojemu...

Nie sposób napisać o wszystkim, nawet w tak długim podsumowaniu, dlatego na sam koniec pragnę podziękować wszystkim sportowcom reprezentującym nasz kraj na Igrzyskach XXX Olimpiady w Londynie, a zwłaszcza medalistom; tym wymienionym jak i nie wymienionym w podsumowaniu.

Arkadiusz Szewczyk

piątek, 13 lipca 2012

Rusza Liga Podwórkowa


Dzisiaj o godzinie 16 ruszyła w Słupsku pierwsza Liga Podwórkowa. To również pierwsze widoczne efekty działania Młodzieżowej Rady Miasta Słupska.

W lidze zmagać się będzie łącznie 25 drużyn podzielonych na dwie grupy. Mecze grupowe rozgrywać one będą w piątki i soboty w PKiW, na czymś co organizatorzy nazwali boiskami, a w rzeczywistości jest to kawałek wolnej przestrzeni i niezbyt równej przestrzeni podzielonej na dwa osobne boiska. Z grup wyjdą po dwa najlepsze zespoły. Półfinały i finały rozegrane zostaną już w dużo lepszych warunkach, bo na Stadionie 650-cio Lecia.

Otwarcia dokonał prezydent Maciej Kobyliński w towarzystwie swojego zastępcy i kilku młodzieżowych radnych odpowiedzialnych za organizację turnieju. Wychwalał ona radę za swoją działalność i za to, że jest podporą dla właściwej rady i osoby samego prezydenta. Po IV sesjach MRM, jakie do tej pory się odbyły turniej piłkarski to największe osiągnięcie młodzieżowych rajców, warto podkreślić, że radni uzyskali 20 tysięcy złotych dofinansowani dla imprezy. W planach MRM jest jeszcze kilka fajnych imprez, m.in. słupski X-Factor.

O nim i innych planach młodych radnych, jak i o samej radzie więcej wkrótce.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Subiektywne i wybiórcze podsumowanie Euro

Aż się łezka w oku kręci na myśl, że euro już za nami, mimo iż przecież chłopaki nie płaczą. To była niezwykle udana impreza. Chyba nic przez ten miesiąc nie poszło źle, jeśli spojrzeć na imprezę oczami organizatora, nie kibica. Nie wiem jak Ukraina była przygotowana na przyjazd ekip piłkarskich i całych rzeszy kibiców, ale Polska spisała się tu na medal- zbudowano hotele,lotniska, odpowiednio przygotowano bazy treningowe, zbudowano nawet trochę autostrad i usprawniono połączenia kolejowe. Zagraniczni kibice czuli się u nas jak w domu. W pamięć najbardziej zapadną na pewno Ci spod znaku trójlistnej koniczynki, czyli fani Irlandii. Swoim  przyjaznym zachowaniem i otwartością wprawiali w osłupienie nas Polaków. Byli chyba najliczniejszą grupą fanów, a na pewno najlepszą. Cały świat powinien uczyć się kibicowania od Irlandczyków. Uśmiechy z ich twarzy nie zeszły nawet po tęgim laniu, jakie sprawili im Hiszpanie- do końca pozostali dumni ze swoich reprezentantów.

Tytuł obronili Hiszpanie, stając się tym samym prawdziwym hegemonem futbolu dzisiejszych czasów i jedną z najwspanialszych generacji piłkarskich w dziejach kopanej. Ich droga do finału rozpoczęła się i zakończyła meczem z Italią. O ile w pierwszym meczu nierozpędzona jeszcze machina Del Bosque zaledwie zremisowała ze Squadra Azzurra, o tyle ostatni mecz EURO 2012, to już prawdziwa demonstracja siły La Furia Roja. Nikt, nigdy nie obronił tytułu mistrza europy i nikt, nigdy nie strzelił w finale euro czterech bramek w regulaminowym czasie gry. Jednego i drugiego, niedzielnego wieczora w Kijowie dokonali Hiszpanie. Przykro było patrzeć na bezradność Włochów, którzy, jak dzieci we mgle, biegali za Hiszpanami nieudolnie próbując zabrać im futbolówkę- właśnie tak kończył się historyczny finał, i właśnie tak go zapamiętajmy, bo nie ma co rozpamiętywać tych kilku sytuacji jakie przez 90 minut udało się uzyskać Włochom- Hiszpanie mieli ich więcej i mieli...błąd- mają najlepszego goalkeepera i kapitana na świecie- Ikera Casillasa, który w finale został najdłużej grającym bramkarzem z czystym kontem w historii mistrzostw europy(ponad 500 minut).

A my? Jak zwykle... zagraliśmy w fazie grupowej i odpadliśmy z turnieju. Różnica polegała na tym, że tym razem nie musieliśmy wracać do domu, bo graliśmy w domu. Tylko, że z tego względu, iż to my byliśmy gospodarzami, porażka boli bardziej. Tak blisko jeszcze nigdy nie było, mimo że Smuda robił wszystko by nie było nawet blisko. Co prawda były cuda, ale nie takie jakich oczekiwaliśmy- zremisowaliśmy wygrany mecz z osłabioną Grecją na otwarcie mistrzostw. Na szczęście głowa Smudy już poleciała. Inaczej jest z prezesem PZPN Grzegorzem Lato, który, mimo iż przed mistrzostwami powiedział Przeglądowi Sportowemu, że odejdzie, jeśli Polska nie wyjdzie z grupy, bo przecież nie jest przyspawany do stołka prezesa, mówiąc kolokwialnie zrobił z gęby dupę i oznajmił, że nie zamierza rezygnować i swoją funkcję pełnił będzie do końca kadencji. Mało tego! Niedługo dowiemy się czy Lato zamierza ubiegać się o reelekcję.

Nie odbiegając od tematu naszej reprezentacji chyba jednak znalazłem coś, z czego jako organizatorzy nie powinniśmy być dumni. Bójki z Rosjanami, przed meczem naszych reprezentacji w Warszawie, na pewno nie przysporzyły nam sympatii na Kremlu, ale sam Kreml nie jest darzony szczególną sympatią wśród polskiego społeczeństwa.

Irlandzkich kibiców, zadymy w Warszawie i fantastyczny, chodź jednostronny w mojej ocenie, finał zapamiętam z polsko-ukraińskiego euro, które jest już przeszłością. Czas wrócić do teraźniejszości i może warto również spojrzeć w przyszłość. Jesteśmy w trakcie szukania nowego selekcjonera i wszystko wskazuje na to, że znajdziemy go znów na krajowym podwórku. Po przykładzie Smudy warto byłoby się zastanowić dwa, a nawet trzy razy zanim znowu sięgnęłoby się po kogoś z Ekstraklasy. Widać nikt w PZPNie nie wyciąga wniosków. Co do przyszłości, to pora wziąć się za naprawianie autostrad, a najlepiej wybudowanie ich od nowa, bo przecież powszechnie wiadomo, że co nagle, to po diable. Powinniśmy uzbroić się w cierpliwość bo remontu wracają do polskiej kolei i znów pojeździmy dłużej- ucieszą się na pewno ci, którzy jeździć pociągami lubią.

Już za niespełna miesiąc kolejna wielka impreza- dużo większa od europejskich mistrzostw w kopaną. 27 lipca w Londynie rozpoczynają się XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie i miejmy nadzieję, że nasi sportowcy nie wezmą przykładu z reprezentacji piłkarskiej i przywiozą nam cały worek medali.