Nie musi przykuwać uwagi, nie musi się podobać, nie musi być poprawny, ba! Nawet lepiej jak taki nie będzie

piątek, 14 grudnia 2012

ABC GMO

W czwartek w Słupskiej Izbie Przemysłowo - Handlowej odbyła się debata dla mieszkańców miasta na temat genetycznie modyfikowanej żywności i związanej z nią ustawy o nasiennictwie forsowanej przez rząd mimo wyraźnych sprzeciwów dużej części społeczeństwa. Przy dobrej frekwencji, bo na zaproszenie odpowiedziało kilka szkół średnich, w tym Drzewniak, ekspert z Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi, pani Edyta Jaroszewska-Nowak opowiadała o plusach i minusach nienaturalnej żywności.

Zastanówmy się więc co wiemy o żywności modyfikowanej genetyczne? Przeciętny Kowalski wie o GMO tyle ile usłyszy z telewizyjnych wiadomości, czyli nic. Jak podają media z jednej strony mamy rząd, który okrawając prezydencką ustawę z jej najważniejszych założeń próbuje siłą przeforsować jej nową wersję, a z drugiej strony jest mnóstwo ludzi, którzy otwarcie mówią o zgubnych i szkodliwych skutkach uprawy takich zmodyfikowanych roślin. Przy natłoku sprzecznych komunikatów Kowalski najzwyczajniej w świecie wyłącza telewizor i wraca do przeglądania Fecebook'a. Co więc należy wiedzieć o GMO?

Przede wszystkim należy rozumieć pojęcie. GMO (z ang. Genetically Modified Organisms) to skrót od organizmów genetycznie modyfikowanych. W założeniu są to rośliny u których laboratoryjnie zmieniono  DNA, w sposób niezachodzący w naturze, tak aby otrzymać u nich nowe cechy fizjologiczne, bądź udoskonalić istniejące, jak np. odporność na środki chwastobójcze.

Warto zastanowić się głębiej nad tym jak działa inżynieria genetyczna, dzięki której powstało GMO i jak powstają same rośliny genetycznie modyfikowane? W laboratoriach na całym świecie naukowcy już od dawna eksperymentują z genetyką roślin, zwierząt, bakterii i wirusów. Eksperymenty te prowadzone z różnym skutkiem doprowadziły do powstania między innymi modyfikowanych roślin uprawnych, takich jak kukurydza czy soja.

Za żywnością modyfikowaną genetycznie stoi potężne lobby amerykańskich koncernów- gigantów, z których liderem jest Monsanto. Firma z ponad stuletnią tradycją znana jest już z kilku zbawczych dla ludzkości wynalazków, jak PCB czy Agent Orange (stosowany w czasie wojny w Wietnamie). Dziś flagowym produktem firmy jest Roundup, czyli silny środek chwastobójczy, szkodliwy również dla ludzi.

To właśnie pod naciskiem lobby Monsanto i kilku innych firm kolejne rządy wielu krajów ugięły się i wprowadziły sztuczną żywność na swoje pola. Przodownikiem w tym zakresie są Stany Zjednoczone, gdzie niemal cała żywność jest w tej chwili zmodyfikowana genetycznie. Na szczęście Europa jest bardziej sceptyczna w tej sprawie. Unia Europejska zezwoliła do tej pory na uprawę jednego rodzaju genetycznie modyfikowanej kukurydzy i jednego rodzaju genetycznie modyfikowanego ziemniaka, jednak większość krajów wspólnoty wprowadziła w obrębie własnych terytoriów zakazu uprawy jakiejkolwiek żywności zmodyfikowanej. W tej grupie są m.in. Francja i Niemcy, a Polska wydaje się być ostatnim nie zdecydowanym dużym rynkiem zbytu dla amerykańskich korporacji. Z tego powodu na rząd wywierana jest ogromna presja ze strony firm biotechnologicznych, szukających korzyści finansowych na polskich polach.

Każdy kto wie już co to GMO zadaje sobie pytanie czy jest ono bezpieczne? W tej kwestii nie ma jednego głosu. Podzielone jest nawet środowisko naukowe. Część uczonych jest przekonana o szkodliwości modyfikowanej żywności i argumentuje to wynikami badań, jednak pozostali naukowcy głoszą przekonanie o nieszkodliwości GMO. Naukowcem nie jestem i w ten temat zagłębiać nikogo nie będę, ale fakt jest taki, że na pewno szkodzi Roundup, którym opryskiwane są pola. Z początku herbicyd wystarczyło rozpylić kilka razy w roku, jednak z upływem lat, chwasty które miał on zwalczać uodporniły się na niego i tereny uprawne spryskiwać trzeba o wiele częściej. To z kolei generuje koszty dla rolników, którzy skuszeni przez korporacje wizją większych, lepszych i tańszych w utrzymaniu plonów, teraz muszą dokładać do interesu. Jedynie Monsanto, posiadające wyłączność na sprzedaż roundup'u czerpie z tego korzyść.

Genetyczna żywność, spryskiwana wiele razy szkodliwym środkiem chwastobójczym, siłą rzeczy sama nim przesiąka. Oznacza to, że w krajach w których GMO jest legalne i stosowane, na stoły obywateli trafia śmiercionośna żywność powodująca choroby nowotworowe i genetyczne, które prowadzić mogą do śmierci.

Dziś na biurku prezydenta RP Bronisława Komorowskiego leży jego autorska ustawa o nasiennictwie, zmodyfikowana i przyjęta przez Sejm oraz Senat. Ze względu na okrojenie ustawy z najważniejszych założeń istnieje duża szansa, że głowa naszego kraju pójdzie śladem zachodu Europy i zawetuje dokumenty. Jednak, aby utwierdzić prezydenta w przekonaniu o słuszności użycia veta w całym kraju zbierane są podpisy w tej sprawie.









środa, 12 grudnia 2012

Koniec świata według majów z Metro

Mam dopiero 18 lat, a przeżyłem już wojny w Zatoce Perskiej i Iraku, rządy Prawa i Sprawiedliwości, wstąpienie Polski do unii Europejskiej, a nawet kilka końców świata, jak ten ostatni z przed roku amerykańskiego kaznodziei Harolda Campinga. Stajemy jednak wszyscy wobec najbardziej rozdmuchanej przez media daty ostatecznej zagłady, czyli 21 grudnia 2012.

To właśnie za 9 dni kończy się słynny kalendarz majów. Wedle starożytnych tego dnia ma nastąpić koniec czwartego cyklu świata okraszony wieloma klęskami żywiołowymi, jak trzęsienia ziemi czy tsunami. Wszystko wynikać ma z błyskawicznego przebiegunowania ziemi, która zacznie obracać się w odwrotnym kierunku. Wszystko spowodowane jest rosnącą aktywnością słońca, na którym pojawi się dużo więcej plam, niż w poprzednich cyklach. Plamy te, będące tak naprawdę wybuchami na powierzchni Słońca, spowodują podwyższenie promieniowania, jakie wysyła nasza gwiazda. Promieniowanie słoneczne jest oczywiście szkodliwe, o czym doskonale przekonujemy się wypoczywając latem nad morzem.

Wszystkie wymienione wyżej sytuacje zdarzały się już w historii naszej planety, o czym dobrze wiedzą naukowcy. Dość jednak straszenie, bo większość uczonych rozwiewa obawy ludzi o rzekomym końcu świata. Nie powinniśmy się więc obawiać, że zostało nam zaledwie kilka dni życia; powinniśmy raczej skupić się na świątecznych porządkach i poszukiwaniu prezentów dla najbliższych, w końcu w dzisiejszym świecie bez prezentów nie ma świąt tak jak nie ma kaca bez picia :)



Nawiązując do picia; 21 grudnia to jednak świetna okazja, aby pobawić się w dobrym towarzystwie i ewentualnie zadbać o ból głowy dzień później. W słupskiej restauracji Metro odbędzie się specjalna impreza pod nazwą After Party po Końcu Świata w Metro. Od godziny 21 można będzie tam spędzić miłe chwile w ekskluzywnym wystroju restauracji oraz dobrej muzyce, przy piwku i miłym towarzystwie, oczekując końca. Serdecznie zapraszam!

Więcej szczegółów znajdziecie na facebook'u pod tym adresem:

poniedziałek, 17 września 2012

Puchar zostaje w Słupsku

Szybko zleciały te cztery wakacyjne miesiące bez koszykówki. W pamięci kibiców są jeszcze wspomnienia zeszłego sezonu, a już niebawem ruszają kolejne rozgrywki ekstraklasy koszykarskiej.  Zanim jednak rozpocznie się pierwsza kolejka TBL, najlepsze polskie zespoły, kończąc swoje okresy przygotowawcze,  sprawdzą się w przedsezonowych turniejach.  Jak co roku jeden z takich turniejów odbył się w Słupsku. W tegorocznym udział wzięły, oprócz gospodarzy, również ekipy ze Starogardu Gdańskiego, Gdyni i Koszalina.

Rozgrywana w ten weekend, XVII już edycja Turnieju o Puchar Prezydenta Miasta Słupska, przyciągnęła na trybuny legendarnej Hali Gryfia rzeszę kibiców głodnych basketu na najwyższym krajowym poziomie. Już podczas pierwszego meczu pomiędzy AZS-em i Polpharmą dało wyczuć się specyficzny klimat słupskiego kibicowania, które z meczu na mecz przybierało na sile.

Spotkanie starogardzian z koszalinianami nie dostarczyło zbyt wielu emocji. W ostatecznym rozrachunku lepsi okazali się koszykarze zaprzyjaźnionej Polpharmy, co z uśmiechami na ustach przyjęli nasi kibice. Jednak żaden zespół nie zachwycił postawą, widać było, że pełnia formy ma dopiero nadejść. Wytłumaczenia takiego stanu rzeczy nie trzeba szukać daleko.  Do zespołu z Koszalina późno dołączyli Łukasz Wiśniewski i Robert Skibniewski, którzy dostąpili zaszczytu gry dla reprezentacji. Drużyna Polpharmy natomiast zagrała bez kontuzjowanego rozgrywającego Cartera, z którym klub najprawdopodobniej rozwiąże umowę i rozejrzy się za nowych graczem na tą pozycję.

Gdy popularni Farmaceuci odpoczywali już po swoim meczu, w hali przy ulicy Szczecińskiej nadszedł czas na wydarzenie wieczoru. Po oficjalnym otwarciu turnieju połączonym z prezentacją wszystkich czterech zespołów w nim uczestniczącym, do gry przystąpili Czarni. Ich przeciwnikami byli gracze Startu Gdynia.
Z początku meczu ani jedni, ani drudzy nie zachwycali swoją grą, zdarzały się proste błędy i niewymuszone straty. Z biegiem czasu gra nabierała jednak tempa i coraz widoczniejsza była różnica w umiejętnościach na korzyść Czarnych Panter.  Gdynianie ustępowali Czarnym w każdym aspekcie gry, co przełożyło się na wysoką wygraną Słupszczan 79:61. Gospodarze zachwycali zespołowością, widać było kolektyw z którym nie poradził sobie beniaminek ligi, trudno jednak odpowiednio ocenić formę Czarnych Panter po starciu z niezbyt wymagającym rywalem jakim jest niewątpliwie Start Gdynia. Wśród Startu szczególnie nie wyróżnił się nikt, ale do rozpoczęcia rozgrywek pozostały dwa tygodnie i czasu na poprawę gry jest jeszcze dużo.

Drugi dzień turnieju zaczął się od meczu o trzecie miejsce pomiędzy AZS-em Koszalin a Startem Gdynia. Tak jak dzień wcześniej w starciu z Czarnymi, zawodnicy Startu Gdynia ustępowali koszykarzom AZS-u Koszalin w każdym aspekcie gry, pierwszą kwartę przegrywając różnicą 24 pkt. Sytuacja odwróciła się po zmianie stron, kiedy to dość lekceważąco do gry przystąpili Koszalinianie, a do głosu doszli koszykarze z trójmiasta. Po trzeciej kwarcie przewaga rywala zza miedzy Czarnych Panter stopniała do zera i mecz rozpoczął się na nowo. Kwarta numer IV zaczęła się od 11-punktowej serii Gdynian. Dopiero po czterech minutach ćwiartki pierwsze punktu zdobyli gracze AZS-u rzucając serię trzech trójek. Ostatecznie mecz sensacyjnie wygrała ekipa ze wschodniego wybrzeża Bałtyku. Koszalinianom nie pomogło nawet 6 celnych trójek rzuconych w ostatniej kwarcie, a Start doczekał się owacji na stojąco za walkę i ostateczne zwycięstwo nad znienawidzonym w Słupsku AZS-em.

Mecz o trzecie miejsce w turnieju był dla kibiców dobrą rozgrzewką przed głównym wydarzeniem wieczoru, czyli starciem o Puchar Prezydenta Miasta Słupska pomiędzy Czarnymi i Polpharmą.

Początek meczu dla słupszczan nie ułożył się zbyt dobrze. Mnóstwo błędów i głupich strat, brak pomysłu na rozegranie piłki w ataku i brak organizacji defensywy objawiający się głównie słabym kryciem, przez półtorej kwarty, w połączeniu z dobrą dyspozycją zawodników Polpharmy spowodował, że do przerwy to właśnie goście prowadzili 37:40.

Druga połowa przyniosła lepszą grę Czarnych i obniżenie jakości basketu prezentowanego przez gości. Słupszczanie odrobili stratę i stopniowo zaczęli budować przewagę, której nie oddali już do końca spotkania i mimo słabej pierwszej i drugiej kwarty pewnie wygrali z Polpharmą 77:65 , tym samym odnosząc zwycięstwo w całym turnieju.

Prócz wydarzeń czysto sportowych zgromadzeni w hali kibice mieli nieprzyjemność oglądania bójki pomiędzy kapitanem Czarnych Robertem Tomaszkiem a Bartoszem Sarzało. Obydwaj gracze zostali ukarani przewinieniami dyskwalifikującymi i odesłani do szatni. Robert Tomaszek już we wcześniej fazie spotkania przejawiał akty agresji w stosunku do Urosa Mirkovicia- miejmy nadzieję, że popularny Psycho podczas trwania całego sezonu będzie potrafił utrzymać nerwy na wodzy , a sytuacji podobnych do tej z turnieju z jego udziałem już nie zobaczymy.

Kolejnym przystankiem sparingowym w okresie przygotowawczym Czarnych będzie Koszalin i tamtejszy Turniej o Puchar Prezydenta Miasta Koszalina. Oby również i na tak gorącym terenie Czarni znów okazali się bezkonkurencyjni, a jakość i skuteczność prezentowanego przez nich basketu stanęła na wyższym poziomie.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Czarni pokazali się kibicom


Drugiego dnia obchodów XVI Święta Ryby oraz święta dwumiasta przed słupskim ratuszem miała miejsce prezentacja towaru eksportowego i najlepszej wizytówki miasta, czyli ekipy Energi Czarnych Słupsk.

Kibice czekali na to wydarzenie już od dłuższego czasu, gdyż Czarne Pantery, które w sezonie 2012/2013 poprowadzi litewski szkoleniowiec Marius Linartas, przeszły prawdziwą rewolucję. Z zawodników, którzy reprezentowali Czarnych w ubiegłym sezonie nikt prócz wychowanków nie przedłużył umowy- mimo szczerych chęci niektórych graczy, jak na przykład byłego już kapitana Mantasa Cesnauskisa. 

W nadchodzącym sezonie zupełnie nowy, ośmioosobowy, trzon składu wspierać będzie aż czterech wychowanków. Prócz dobrze znanych już w Słupsku Patryka Przyborowskiego, Wojtka Osińskiego i Szymona Długosza do składu seniorów dołączył szesnastoletni Wojtek Jakubiak.

Po za zupełnie nowym składem kolejną nowością jest kolor strojów, w jakich koszykarze Czarnych Panter występować będą w Hali Gryfia. Klub zdecydował, że czerwień zastąpi dotychczasową biel, a przekonany został do tego m.in. wynikami ankiety przeprowadzonej na facebook'owym fun page'u klubu.

Zawodnicy treningi na stadionie 650- lecia zaczęli już w ostatni poniedziałek. W najbliższym tygodniu koszykarze po raz pierwszy trenować będą w hali przy ulicy Szczecińskiej. Przed startem rozgrywek rozegrają kilka meczów sparingowych, a słupscy kibice po raz pierwszy będą mogli ujrzeć ich w akcji 15 i 16 września, kiedy to rozegrany zostanie coroczny Turniej o Puchar Prezydenta Miasta Słupska.

Skład Energi Czarnych Słupsk na sezon 2012/2013




Todd Abernethy

rozgrywający
 

Oded Brandwein

rozgrywający/rzucający obrońca

Wojciech Jakubiak 

rozgrywający/ rzucający obrońca

Knutson Levi

rzucający

Patryk Przyborowski

rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Wojciech Osiński

rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Mateusz Kostrzewski

rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Szymon Długosz

 silny skrzydłowy

Michał Nowakowski

silny skrzydłowy

 Valdas Dabkus

silny skrzydłowy

Robert Tomaszek

silny skrzydłowy

Yemi Gadri Nicholson

środkowy

 Marius Linartas

Algidras Milonas

Mirosław Lisztwan

sztab trenerski

piątek, 17 sierpnia 2012

Jak zapamiętałem Londyn...

Po osiemnastu dniach XXX Igrzyska Olimpijskie w Londynie przeszły do historii. Pod wieloma względami były to igrzyska wyjątkowe i pod wieloma różniły się od tych pekińskich. Na wielu arenach, po za pięknymi chwilami, nie brakowało chwil gorszych, o których Londyn chce jak najszybciej zapomnieć.

STRZELECTWO

Pierwszy poranek sportowej rywalizacji był dla Polaków niezwykle szczęśliwy. W pierwszym olimpijskim finale, za sprawą Sylwii Bogackiej, zdobyliśmy srebro w strzelaniu w pozycji stojącej. Pięknie wyglądała wtedy tabela medalowa tuż po tych zawodach; na pierwszym miejscu Chiny, ze złotem i brązem, a tuż za nimi Polska.

To wystrzelane srebro, przez długi czas było jedynym polskim medalem. Kilka długich dni mieliśmy głęboką posuchę, a występy naszych sportowców przyprawiały o ciarki na plecach, bynajmniej nie z powodu ich wspaniałości.

TENIS

Zimny prysznic, już w pierwszej rundzie, czekał kibiców tenisa. Faworytka do wygrania singlowego turnieju i jedna z murowanych nadziei medalowych dla Polski, Agnieszka Radwańska, po koszmarnej grze odpada z niemką Julią Goerges już w pierwszej rundzie singlowego, później w drugiej rundzie debla( grała z siostrą) i znów w pierwszej grając mixta. Nie lepiej poradzili sobie panowie. Zarówno debel, jak i Kubot żegnają się z kortami Wimbledonu już po pierwszej rundzie. Najepiej poradziła sobie Ula Radwańska, czyli teoretycznie ostatnia osoba z tenisowej kadry na Londyn, którą moglibyśmy o to posądzić. Wygrała najwięcej, bo aż dwa mecze! W drugiej rundzie singla odpadła z późniejszą mistrzynią olimpijską Sereną Williams.

Zostając na korcie, nie sposób pominąć wątku dwóch meczów męskiego singla. Francuz Tsonga męczył się z nierozstawionym Kanadyjczykiem Milosem Raoniciem do tego stopnia, że potrzebował aż... uwaga, 48 gemów w trzecim secie, aby swojego rywala pokonać 25:23 i cały mecz wygrać 2:1. Jeszcze więcej emocji było w spotkaniu, które w trakcie jego trwania okrzyknięto przedwczesnym finałem. Legenda tenisa, szwajcar Rodger Federer trafił na Argentyńczyka Del Porto. Rozstawiony zaledwie z numerem ósmym Argentyńczyk stawił zacięty opór mistrzowi. Miał nawet kilka piłek meczowych, nie załamał się nawet, gdy przy stanie po 9 w gemach został przełamany- wygrał wtedy podanie szwajcara do zera! Ostatecznie po 266 minutach gry(4h 26min!) przegrał 19:17. W finale turnieju Federer stanął przed szansą skompletowania złotego szlema, ale na drodze stanęła mu nadzieja gospodarzy, Andy Murray i ostatecznie to on wygrał turniej olimpijski.

SZERMIERKA


To co działo się w hali ExCel, było prawdziwym koszmarem polskiej szermierki. Nasi reprezentanci i reprezentantki przegrywali wszystko, co można było przegrać, odpadając w pierwszych rundach z wyjątkiem szablistów Oli Sochy i Adama Skrodzkiego- dla tej dwójki dopiero druga runda okazała się zbyt wymagająca. Nawet niezwykle mocna, jak mogło się wydawać przed igrzyskami, drużyna florecistek w ćwierćfinale dostaje łupnia od francuzek i kończy na śmiesznym piątym miejscu.

W międzynarodowych mediach o szermierce zrobiło się głośno głównie za sprawą skandalu, do jakiego doszło w półfinale kobiecej szpady. Pojedynek pomiędzy koreanką A Lam Shin, a niemką Brittą Heidemann od początku do końca obfitował w emocje. Żadna z zawodniczek nie mogła wypracować sobie przewagi w rezultacie czego o losach pojedynku zadecydować miała minutowa dogrywka. Przez jej 59 sekund zwycięzcy wciąż nie było. Jednak to właśnie ostatnia sekunda zostanie zapamiętana, jako jeden z najbardziej niechlubnych momentów londyńskich igrzysk. W ciągu owej jednej sekundy sędziowie dopuścili do przeprowadzenia trzech oddzielnych akcji, w trakcie których zegar nawet nie ruszył. Pierwsze dwie obroniła koreanka i to ona była finalistką, ale w trzeciej niemka zdołała zadać decydujące trafienie odmieniając losy pojedynku. Koreański trener z niedowierzaniem przyglądający się całej sytuacji błyskawicznie złożył protest, zresztą słuszną, bo ile można trwać jedna mała sekunda?!. Narady trwały ponad pół godziny, a werdyktu ostatecznie nie zmieniono. Przez cały ten czas azjatka siedziała na macie płacząc. Ostatecznie nie wywalczyła nawet brązowego medalu, gdyż nieco później tego samego dnia przegrała walkę o trzecie miejsce z chinką Sun Yuije.

KOSZYKÓWKA

Wszyscy spodziewali się dominacji ekipy USA,  a za jedyną drużynę, która mogłaby stawić opór gwiazdom NBA uważano Hiszpanów. Każdy kto tak uważał nie pomylił się dużo. Amerykanie obronili tytuł z Pekinu, w finale znów pokonując Hiszpanów, którym zabrakło naprawdę niewiele, by sprawić największą sensację igrzysk. Faza grupowa nie przyniosła niczego niespodziewanego, awans zapewniły sobie te ekipy, które ten awans miały wywalczyć. Jednak zarówno Hiszpanie jak i Amerykanie mieli swoje słabsze momenty. Ci pierwsi męczyli się z gospodarzami, by ostatecznie wygrać zaledwie jednym oczkiem, a nawet potknęli się w meczu z Brazylią. Mistrzowie zaś najpierw zmasakrowali Nigeryjczyków wygrywając 156:73, bijąc tym samym rekord ilości zdobytych punktów w jednym meczu na imprezie rangi mistrzostw świata i olimpijskich, a Carmelo Anthony ustanowił indywidualny rekord punktowy, rzucając 37 pkt w tym 10/12 za 3pkt. W następnej kolejcie natomiast późniejsi mistrzowie nie mogli poradzić sobie ze stawiającymi zaciekły opór Litwinami, mecząc się całe 40minut, ale ostatecznie wygrywając skromną różnicą 5 punktów.

PODNOSZENIE CIĘŻARÓW

Właśnie dzwiganie sztangi przyniosło Polakom pierwszy z dwóch złotych krążków. W kategorii 85kg mitrzem olimpijskim został Adrian Zieliński. Konkurs obfitował w emocje i niespodzianki. Rwanie mocno przeżedziło czołówkę, bo faworycie do złota, rekordzista świata Białorusin Andrej Rybakou i mistrz Azji Irańczyk Sohrab Moradi, nie wytrzymali presji olimpijskiego konkursu paląc wszystkie trzy próby. W podrzucie nie wytrzymał z kolei drugi po rwaniu Chińczyk Lu Yong, również paląc wszystkie podejścia. Ostatecznie najwięcej podrzucił Zieliński(211kg), a o złocie zadecydowało 13dkg różnicy w wadze na korzyść Polaka.

Wielkie nadzieje na drugi złoty medal ciężarowców mieliśmy w kategorii 105kg. Niepodważalnym i jedynym pretendentem do złota był Marcin Dołęga, a wszystko za sprawą tego, że z konkursu w ostatniej chwili zrezygnowali rosyjscy mistrz i wicemistrz świata , a już kilka tygodni przez igrzyskami wycofał się rekordzista świata Białorusin Andriej Armanau. Dzięki temu mieliśmy szansę również na drugi medal, gdyż w dziwięcioosobowej stawce silny był także Bartłomiej Bonk. Jakiż szok, zdziwienie i rozgoryczenie przeżyli fani Dołęgi już w rwaniu. Polak trzy razi spalił ciężar wyjściowy 190kg i pożegnał się z turniejem. Naszą nadzieję medalową pozostał jeszcze Bonk. Na szczęście on nie zawiódł. Po rwaniu był liderem, w podrzucie utrzymywał się na prowadzeniu niemal do samego końca i tylko ostatnimi próbami wyprzedzili go Irańczyk Navab Nasirshelal i Ukrainiec Oleksij Torokchtij, ten drugi wygrał cały konkurs.

PŁYWANIE

W londyńskim Aquatics Centre do historii, w swoich trzecich już igrzyskach, przeszedł Micheal Phelps. Nikt w historii nowożytnych igrzysk nie wywalczył na olimpiadach tylu krążków, co amerykanin. Wyjeżdząjąc z Londyny Phelps miał na koncie 18 złotych, 2 srebre i 2 brązowe medale, co jak łatwo policzyć daje rekordową ilość 22 olimpijskich trofeów. Jednak po za tym Phelps nie zachwycał już tak jak w Pekinie, gdzie bił rekordy na każdym dystansie, w jakim startował- w Londynie nie pobił żadnego. Mało tego, na własne życzenie przegrał złoto na 200m stylem klasycznym- kompletnie źle obliczył sobie nawroty w rezultacie czego za każdym razem musiał desperacko szukać ściany basenu, co skwapliwie wykorzystał reprezentant RPA Chad le Clos.

Śmiało można natomiast powiedzieć, że londyńską pływalnię podbiła młodzież płci żeńskiej. Miło było oglądać jak zdecydowanie starsze, bardziej utytułowane i doświadczone pływaczki musiały uznawać wyższość piętnasto, szesnasto czy siedemnastolatek. I aż mi głupio, że jako siedemnastolatek moim szczytowym osiągnięciem jest udana pogoń za autobusem, by uniknąć spóźnienia do szkoły... Wszystko zaczęło się od złota i rekordu świata (4:28.43) 16-letniej chinki Ye Shiwen na 400m stylem zmiennym, a dla porównania setkę, którą płynęła stylem dowolnym popłynęła szybciej niż na takim samym dystansie pokonał mistrz olimpijski w rywalizacji panów, czyli Ryan Lochte. Później jeszcze młodsza, bo 15-letnia litwinka Ruta Meilutyte zgarnia złoto na setkę klasycznym. Dalej na 800 dowolnym krążek z najcenniejszego krószca zawisł na szyji 15-latki z USA Katie Ledecky, no ta bene przez długi czas płynęła szybciej niż tempo na rekord świata, ale ostatecznie ten nie padł. Jednak prawdziwą gwiazdą wśród pływackiej młodzieży była w Londynie amerykanka Melissa Franklin. która w stylu grzbietowym gdzie najpierw na setkę pokonała faworytki Emily Seebohm i Aya'e Terakawa'e, by potem na 200m znokautować rywalki bijąc rekord świata (2.04,06s).

WIOSŁA

O torze wioślarskim przed igrzyskami często mówiono w medalowym kontekście,  m.in. dominatorów z czwórki podwójnej mężczyzn. Jednak wioślarze w zaparte podtrzymywali passę niepowodzeń z innych aren olimpijskich. Co prawda nasze osady nie odpadały w pierwszych wyścigach i nawet często wpływały do finałów, jednak panowie żadnego medalu z Londynu nie przywieźli. Skońcyzła się również era dominacji wspomnianej czwórki podwójnej. Nie zobaczymy już tej osady w takim składzie, ba... takiej czwórki jak ta długo nie zobaczymy, oni byli po prostu mistrzami- w Londynie do mety przypłynęli na szóstym miejscu.

Lepiej pod względem dorobku medalowego spisały się żeńskie wiosła. Magda Fularczyk  i Julia Michalska wywalczyły brąz w dwójce. Również brązowy krążek zdobyły w kajakach dwójkach na dystansie 500m Beata Mikołajczyk i Karolina Naja.

Olbrzymie szanse na medale mieliśmy w kajakarstwie górskim, gdzie nasi reprezentanci znaleźli się w aż trzech wąskich finałach. Niestety Marcin Pochwała i Piotr Szczepański w kanadyjkach dwójkach dopłynęli na piątym, tuż za podium zawody w kajakach jedynkach zakończył Mateusz Polaczyk, a w K1 kobiet, startująca jako ostatnia w wąskim finale, dzięki wygranej w półfinale, Natalia Pacierpnik nie wytrzymała presji i skończyła dopiero na siódmej pozycji.

LEKKOATLETYKA

Tylko cztery lekkoatletyczne rekordy świata padły w Londynie. Bolt po raz kolejny udowodnił, że nie można go doścignąć, a porażki w mistrzostwach Jamajki na 100 i 200 metrów z Yohan'em Blake'iem były tylko nieporozumieniem. Do pełni szczęścia dla przeciętnego oglądacza lekkoatletyki, jakim jestem, zabrakło tylko rekordu na którymś z tych dystansów i tylko dlatego, ze Bolt pobić ich nie chciał, znacząco zwalniając na finiszowych metrach i spoglądając za siebie, jak daleko jest Blake. Rekordowa była natomiast Jamajska sztafeta 4 x 100m i tam widać było, że nawet Bolt dał z siebie wszystko..

Polacy występów naszych reprezentantów na Stadionie Olimpijskim nie powinni wspominać źle. Kilkadziesiąt minut po tym, jak Adrian Zieliński zdobył złoto w podnoszeniu ciężarów, taki sam krążek zdobył miotacz Szymon Majewski, broniąc mistrzostwa olimpijskiego z Pekinu. W rzucie młotem natomiast Anita Włodarczyk zdobyła medal koloru srebrnego, a złoto było na wyciągnięcie ręki, bo Polka oddała najdalszy rzut w konkursie, jednak spaliła próbę.

Po za tymi dwoma krążkami reszta naszych lekkoatletów nie zachwyciła. Rozczarowali głównie biegacze na 800 metrów, któzy zapowiadali przynajmniej jeden medal i tyczkarki, w których również pokładano spore nadzieje.

Ostatniego dnia igrzysk odbył się męski maraton. Świetnie wystąpił w nim Henryk Szot, który wbiegając na metę jako dziewiąty został najlepszym europejczykiem, o siedemnaście sekund wyprzedzając dziesiątego na linii mety Włocha.

TRANSMISJE

Radość z oglądania Igrzysk XXX Olimpiady w Londynie skutecznie psuła Telewizja Polska. Rozumiem, że bloki reklamowe w przerwach ważnych olimpijskich rozgrywek są niezwykle dochodowe, ale słuchanie w kółko tych samych reklamówek sponsorów tytularnych między każdym setem i na każdej przerwie technicznej doprowadzało do palpitacji serca większych niż podczas samych meczów z Australią i Rosją... Zresztą nie tylko na siatkówce reklamy doprowadzały do szału. Przez cały czas trwania igrzysk były za długie i było ich za dużo. Kolejną sprawą jest obsada studio w Warszawie. Prezenterki nie mające pojęcia o sporcie w jakiej kolwiek postaci, prócz seksu, to chyba kara za słabe wpływy z abonamentu... ale studia nie można było dobrze obsadzić, bo wszyscy najlepsi dziennikarze telewizji publicznej polecieli na wczasy do Londynu, zostawiając w stolicy bandę amatorów jeśli chodzi o dziennikarstwo sportowe. 

ZNICZ

Okazuje się, że Brytyjczycy nie tylko poczucie humoru mają specyficzne. Forma znicza oraz jego zapalenia, to kolejna rzecz, dzięki której wyspiarze wyróżniają się na całym świecie, a cały świat chwali ich za to. Ja nie pochwalę. Pierwszy znicz zapalono w 1912 roku w Sztokholmie i od tamtego czasu, aż do ceremonii otwarcia XXX Igrzysk w Londynie był on jednym płomieniem i tylko jego wielkość jak i wielkość oraz waga samej konstrukcji znicza z igrzysk na igrzyska zwiększała się, aż do porażających 300 ton w Pekinie. Brytyjczycy, naród z reguły szanujący tradycję, tym razem postanowił całkowicie ją złamać. Jeden ogień z greckiej Olimpii, który do w drodze do Londynu przebył dystans tysięcy kilometrów, na Stadionie Olimpijskim ot tak rozdrobniony został na 205 płomieni składających się na obraz całego znicza. Co z tego, że pięknym gestem było zbudowanie znicza z elementów przyniesionych przez każdą z reprezentacji uczestniczących na igrzyskach, skoro pewna tradycja obowiązywała, a teraz możemy mówić o niej w czasie przeszłym. Oprócz samego znicza, również forma  jego zapalenia uzyskała przyklask całego świata, a mnie wprawiła w prawdziwe osłupienie. Od tak dawna jak zapalany jest znicz, jest to przywilej zarezerwowany dla wyjątkowych obywateli kraju gospodarza. Aby dostąpić zaszczytu zapalenia ognia olimpijskiego, który jest chyba nawet cenniejszy niż złoto olimpijskie, trzeba było zasłużyć na niego całym swoim życiem. Po prostu trzeba było zostać legendą swojego kraju. U Brytyjczyków takich legend nie brakuje, jak chociażby wioślarz Steve Redgrave, pięciokrotny mistrz olimpijski czy dwukrotny złoty medalista olimpijski w dziesięcioboju Daley Thompson.  Jednka żadno z nich nie dostąpiło tego zaszczytu. Przypadł on aż siedmiu osobom: Callum Airlie, Jordan Duckitt, Desiree Henry, Katie Kirk, Cameron MacRitchie, Aidan Reynolds i Adelle Tracey. Jeśli Wy również zastanawiacie się kim oni są?! To spieszę z wyjaśnieniami, iż to młodzi brytyjscy sportowcy, którzy w sporcie nie osiągnęli do tej pory nic, absolutnie nic co upoważniało by ich do zapalenia znicza. Jak widać tradycja tradycją, a Brytyjczycy i tak zrobią po swojemu...

Nie sposób napisać o wszystkim, nawet w tak długim podsumowaniu, dlatego na sam koniec pragnę podziękować wszystkim sportowcom reprezentującym nasz kraj na Igrzyskach XXX Olimpiady w Londynie, a zwłaszcza medalistom; tym wymienionym jak i nie wymienionym w podsumowaniu.

Arkadiusz Szewczyk

piątek, 13 lipca 2012

Rusza Liga Podwórkowa


Dzisiaj o godzinie 16 ruszyła w Słupsku pierwsza Liga Podwórkowa. To również pierwsze widoczne efekty działania Młodzieżowej Rady Miasta Słupska.

W lidze zmagać się będzie łącznie 25 drużyn podzielonych na dwie grupy. Mecze grupowe rozgrywać one będą w piątki i soboty w PKiW, na czymś co organizatorzy nazwali boiskami, a w rzeczywistości jest to kawałek wolnej przestrzeni i niezbyt równej przestrzeni podzielonej na dwa osobne boiska. Z grup wyjdą po dwa najlepsze zespoły. Półfinały i finały rozegrane zostaną już w dużo lepszych warunkach, bo na Stadionie 650-cio Lecia.

Otwarcia dokonał prezydent Maciej Kobyliński w towarzystwie swojego zastępcy i kilku młodzieżowych radnych odpowiedzialnych za organizację turnieju. Wychwalał ona radę za swoją działalność i za to, że jest podporą dla właściwej rady i osoby samego prezydenta. Po IV sesjach MRM, jakie do tej pory się odbyły turniej piłkarski to największe osiągnięcie młodzieżowych rajców, warto podkreślić, że radni uzyskali 20 tysięcy złotych dofinansowani dla imprezy. W planach MRM jest jeszcze kilka fajnych imprez, m.in. słupski X-Factor.

O nim i innych planach młodych radnych, jak i o samej radzie więcej wkrótce.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Subiektywne i wybiórcze podsumowanie Euro

Aż się łezka w oku kręci na myśl, że euro już za nami, mimo iż przecież chłopaki nie płaczą. To była niezwykle udana impreza. Chyba nic przez ten miesiąc nie poszło źle, jeśli spojrzeć na imprezę oczami organizatora, nie kibica. Nie wiem jak Ukraina była przygotowana na przyjazd ekip piłkarskich i całych rzeszy kibiców, ale Polska spisała się tu na medal- zbudowano hotele,lotniska, odpowiednio przygotowano bazy treningowe, zbudowano nawet trochę autostrad i usprawniono połączenia kolejowe. Zagraniczni kibice czuli się u nas jak w domu. W pamięć najbardziej zapadną na pewno Ci spod znaku trójlistnej koniczynki, czyli fani Irlandii. Swoim  przyjaznym zachowaniem i otwartością wprawiali w osłupienie nas Polaków. Byli chyba najliczniejszą grupą fanów, a na pewno najlepszą. Cały świat powinien uczyć się kibicowania od Irlandczyków. Uśmiechy z ich twarzy nie zeszły nawet po tęgim laniu, jakie sprawili im Hiszpanie- do końca pozostali dumni ze swoich reprezentantów.

Tytuł obronili Hiszpanie, stając się tym samym prawdziwym hegemonem futbolu dzisiejszych czasów i jedną z najwspanialszych generacji piłkarskich w dziejach kopanej. Ich droga do finału rozpoczęła się i zakończyła meczem z Italią. O ile w pierwszym meczu nierozpędzona jeszcze machina Del Bosque zaledwie zremisowała ze Squadra Azzurra, o tyle ostatni mecz EURO 2012, to już prawdziwa demonstracja siły La Furia Roja. Nikt, nigdy nie obronił tytułu mistrza europy i nikt, nigdy nie strzelił w finale euro czterech bramek w regulaminowym czasie gry. Jednego i drugiego, niedzielnego wieczora w Kijowie dokonali Hiszpanie. Przykro było patrzeć na bezradność Włochów, którzy, jak dzieci we mgle, biegali za Hiszpanami nieudolnie próbując zabrać im futbolówkę- właśnie tak kończył się historyczny finał, i właśnie tak go zapamiętajmy, bo nie ma co rozpamiętywać tych kilku sytuacji jakie przez 90 minut udało się uzyskać Włochom- Hiszpanie mieli ich więcej i mieli...błąd- mają najlepszego goalkeepera i kapitana na świecie- Ikera Casillasa, który w finale został najdłużej grającym bramkarzem z czystym kontem w historii mistrzostw europy(ponad 500 minut).

A my? Jak zwykle... zagraliśmy w fazie grupowej i odpadliśmy z turnieju. Różnica polegała na tym, że tym razem nie musieliśmy wracać do domu, bo graliśmy w domu. Tylko, że z tego względu, iż to my byliśmy gospodarzami, porażka boli bardziej. Tak blisko jeszcze nigdy nie było, mimo że Smuda robił wszystko by nie było nawet blisko. Co prawda były cuda, ale nie takie jakich oczekiwaliśmy- zremisowaliśmy wygrany mecz z osłabioną Grecją na otwarcie mistrzostw. Na szczęście głowa Smudy już poleciała. Inaczej jest z prezesem PZPN Grzegorzem Lato, który, mimo iż przed mistrzostwami powiedział Przeglądowi Sportowemu, że odejdzie, jeśli Polska nie wyjdzie z grupy, bo przecież nie jest przyspawany do stołka prezesa, mówiąc kolokwialnie zrobił z gęby dupę i oznajmił, że nie zamierza rezygnować i swoją funkcję pełnił będzie do końca kadencji. Mało tego! Niedługo dowiemy się czy Lato zamierza ubiegać się o reelekcję.

Nie odbiegając od tematu naszej reprezentacji chyba jednak znalazłem coś, z czego jako organizatorzy nie powinniśmy być dumni. Bójki z Rosjanami, przed meczem naszych reprezentacji w Warszawie, na pewno nie przysporzyły nam sympatii na Kremlu, ale sam Kreml nie jest darzony szczególną sympatią wśród polskiego społeczeństwa.

Irlandzkich kibiców, zadymy w Warszawie i fantastyczny, chodź jednostronny w mojej ocenie, finał zapamiętam z polsko-ukraińskiego euro, które jest już przeszłością. Czas wrócić do teraźniejszości i może warto również spojrzeć w przyszłość. Jesteśmy w trakcie szukania nowego selekcjonera i wszystko wskazuje na to, że znajdziemy go znów na krajowym podwórku. Po przykładzie Smudy warto byłoby się zastanowić dwa, a nawet trzy razy zanim znowu sięgnęłoby się po kogoś z Ekstraklasy. Widać nikt w PZPNie nie wyciąga wniosków. Co do przyszłości, to pora wziąć się za naprawianie autostrad, a najlepiej wybudowanie ich od nowa, bo przecież powszechnie wiadomo, że co nagle, to po diable. Powinniśmy uzbroić się w cierpliwość bo remontu wracają do polskiej kolei i znów pojeździmy dłużej- ucieszą się na pewno ci, którzy jeździć pociągami lubią.

Już za niespełna miesiąc kolejna wielka impreza- dużo większa od europejskich mistrzostw w kopaną. 27 lipca w Londynie rozpoczynają się XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie i miejmy nadzieję, że nasi sportowcy nie wezmą przykładu z reprezentacji piłkarskiej i przywiozą nam cały worek medali.

poniedziałek, 21 maja 2012

Przegląd ostatnich dni

Nie z własnej winy poddany zostałem w ostatnich dniach prawdziwej próbie charakteru. Nie wiem czy zdałem, czy oblałem ową próbę, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że graniczy z cudem życie bez internetu, zwłaszcza kiedy dzieje się w Słupsku tyle wydarzeń godnych opisania i sfotografowania. Tak więc zaczynam:

Juwenalia
To chyba najważniejszy, a na pewno najdłuższy event zeszłego tygodnia. Tu się raczej nie ma co rozpisywać, większość była, widziała i słyszała. W środę muzyka klubowa, w czwartek dzień reggae z występami Root Wise, KaCeZet, Junior Stress, Dread Squad, a na deser w piątkowe popołudnie gwiazdy tegorocznych juwenaliów, czyli Kamil Bednarek oraz Enej.

Więcej fotografii z juwenaliów tutaj.



CH Jantar
Długo oczekiwane, głównie za sprawą Multikina, otwarcie nowej części największego centrum handlowego Słupska. Oprócz kina również kręgielnia, Jula( kolejna konkurencja dla Obi i Castoramy), rozbudowane Euro RTV AGD, House i Empik, drugi salon Cropp( zdecydowanie większy i lepiej uposażony od swojego starszego, ale mniejszego brata z Galerii Słupsk) no i prawdziwa gratka dla głodomorów w postaci wielkiej strefy gastronomicznej z KFC na czele. Piątkowe powiększenie Jantara spowodowało również bardzo istotną zmianę w komunikacji miejskiej. Pętla autobusowa, dotąd mieszcząca się na ulicy Dmowskiego, została przeniesiona na nowo wybudowaną ulice Kołobrzeską, biegnącą tuż za centrum handlowym. W związku z tym trasy wszystkich linii zostały przedłużone o kolejne kilka przystanków, a wszystko dla wygody pasażerów i usprawnienia komunikacji oczywiście. Jantar na językach słupszczan zagościł jeszcze w niedzielę, kiedy to na parkingu przed centrum od godziny 14 trwała impreza z okazji jego powiększenia. Zobaczyć można było tancerzy z grupy Volt, słupskiego studia tańca Balans i usłyszeć na żywo koncerty Mroza i Piasecznego, robiącego za gwiazdę wieczoru. Kilka zdjęć tanecznych gwiazd niedzieli tutaj, niestety na gwiazdy muzyczne nie starczyło mi czasu, m. in. za sprawą marszu, o którym więcej do przeczytania nieco niżej.




Wódz w odwiedzinach
Nie śmiejcie się... jeszcze nie zwariowałem tak do końca, ale właśnie mianem wodza pewien starszy pan określił eks premiera Jarosława Kaczyńskiego, na spotkaniu z nim. Zacznę od tego, że długo kazał czekać na siebie pan prezes, bo jak dobrze pamiętam zaliczył około półgodzinne spóźnienie. Potem było już tylko z górki, albo gorzej albo lepiej, zależy jaki punkt widzenia politycznego się reprezentuje. Dla mnie było gorzej. Nie zdziwiło mnie krytykowanie wszystkiego co związane z Palikotem, Tuskiem i w ogóle wszystkiego co nie PiS-owskie, krytykowanie Gazety Wyborczej( bo przecież powszechnie wiadomo, że jedynym słusznym źródłem prawdy jest Gazeta Polska), reformy oświaty, reformy emerytalnej, złego dysponowania pieniędzmi( bo przecież pieniądze są i jak PiS dojdzie do władzy to wyciągnie je z kapelusza pana prezesa) czy teoria spiskowa na temat katastrofy w Smoleńsku. Dowiedziałem się nawet jednej ciekawostki, której nie byłem wcześniej świadomy- elektrownie wiatrowe, jakich u nas bez liku, to pralnia pieniędzy. Przecież nikt tak do końca nie wie ile taka elektrownia tego prądu wytwarza- a więc od dzisiaj zaprzestajemy budować elektrowni wiatrowych i dalej zdajemy się na zatruwający nam życie i powoli kończący się węgiel, a za parędziesiąt lat najwyżej zabraknie nam prądu, mówi się trudno. Kolejnym dziwactwem na spotkaniu była forma zadawania pytań wodzowi. Otóż ów wódz, w obawie przed natłokiem zbyt trudnych pytań, postanowił odpowiadać tylko na takie, które zapisano na kartce papieru i przeszły weryfikację posłanki Szczypińskiej i posła Śniadka- śmiech na sali. Najbardziej przerażająca z kolei była liczba osób młodych przybyłych na spotkanie. To raczej dziwne, bo Kaczyński przyzwyczaił wszystkich, że kurczowo trzyma się wymierającego elektoratu starej daty, podatnego na jego pranie mózgu i jakoś nigdy nie kojarzył się z człowiekiem porywającym młodych ludzi, świadomych otaczającego ich nowoczesnego świata bez barier, w którym nie ma miejsca na skrajny konserwatyzm. Kończąc już mini felieton polityczny polecam obejrzeć ten materiał wideo, od 1h 6min 20 s. Biedne dziecko...

 
Fotografie z wizyty wodza tutaj.


W obronie wolnych mediów
...i telewizji Trwam. Nazwa chwytliwa, no bo kto nie chciałby mieć w Polsce wolnych mediów, prawda? Szkoda, że to wcale nie o obronę wolnych mediów chodzi, a właściwie nie wiadomo o co... chrześcijańska i propagandowa telewizja, będąca narzędziem w procederze prania mózgu moherom dla Rydzyka, Kaczyńskiego i ich środowisk nie dostała koncesji na nadawanie na pierwszym cyfrowym multipleksie, bo w skrócie pisząc nie spełniła wymogów, koniec kropka. Na tym sprawa powinna się zakończyć. Nic bardziej mylnego, bo znakomitą okazję do przypomnienia o swoim egzystowaniu z niuchało podstarzałe i powoli zasiedlające cmentarze środowisko odbiorców tego kanału. O 16 odbyła się Msza Święta w kościele pw. NMP, a nieco ponad godzinę później spod budynku, ulicami miasta, aż pod Pomnik Nieznanego Żołnierza, ruszył pochód ludzi z flagami narodowymi i transparentami wyrażającymi wsparcie dla TV Trwam. Z racji wieku większości uczestników pochód poruszał się żółwim tempem, ale wreszcie niespełna dwutysięcznej grupce ludzi udało się dotrzeć pod ratusz. Tu nastąpiła dalsza część obrzędu- wygłoszono jakieś przemowy, których starałem się nie słuchać, w trosce o swoje zdrowie psychiczne, odśpiewano hymn narodowy, co jakiś czas puszczano przemówienia papieża Jana Pawła II, a potem podobno był jeszcze jakiś koncert, ale osobiście nie dotrwałem do końca protestu, więc tego nie jestem pewien. Podsumowując całe to wydarzenie w kilku słowach; pochód w obronie telewizji szybko przerodził się w pochód czysto propagandowo katolicki i tylko szkoda tych małych dzieci, którym od małego wpaja się do głów chore wzorce, ideały i postawy, zamiast dać im zadecydować o własnych poglądach, gdy do tego dojrzeją. Z ciekawostek warto wspomnieć, że w tłumie dumnie powiewał też transparent Gryfa Słupsk( nigdy bym się nie spodziewał takiego widoku). A jeśli zastanawiacie się jakich wolnych mediów miała w zamyśle bronić demonstracja, bo przecież ani słowem nie wspomniałem o TVN-ie, Polsacie czy chociażby TVP, które też w jakimś stopniu jest medium wolnym, to chodziło właśnie o telewizję ojca dyrektora.

Więcej fotografii z marszu tutaj.


Minął jeden z ciekawszych tygodni w tym roku. Następny będzie na pewno równie ciekawy. Szkoda tylko, że już z perspektywy ucznia, który przed chwilą uświadomił sobie, że zbliża się koniec roku, a oceny i trzeba nadrobić całe półrocze spędzone na, delikatnie mówiąc, leniuchowaniu w szkole. Nie ma lipy :)

wtorek, 15 maja 2012

Przedszkolu Miejskiemu nr12 nadano imię Niezapominajka

Dzisiejszy dzień będzie bardzo dobrze wspominany w murach Przedszkola Miejskiego nr12. To właśnie dziś placówka otrzymała logo oraz imię Niezapominajka, wybrane w drodze głosowania za pośrednictwem ankiet, wśród osób związanych z placówką

Na uroczystości do położonego na uboczy miasta budynku przedszkola przybyło wielu rodziców i zaproszonych gości. Akt nadania imienia pani dyrektor Aleksandra Bąkowska odebrała z rąk wiceprezydenta Andrzeja Kaczmarczyka, a zaraz potem odsłonięto niezbyt dobrze zasłonięty napis Niezapominajka, który od dziś obwieszał będzie wszystkim niezorientowanym imię placówki.

Po części oficjalnej swój, specjalnie przygotowany na tą okazję program, mogły zaprezentować trochę już znudzone przedszkolaki. Każda z grup przedszkolnych, a jest ich w Niezapominajce pięć, zaprezentowała coś innego. Najmłodsi pochwalili się znajomością języka angielskiego, a nieco starsi języka migowego, którego podstawy uczone są w przedszkolu. Nie zabrakło również śpiewów i tańców nawiązujących do niebieskiego kwiatka będącego patronem  przedszkola oraz pokazu gry na pianinie i trąbce absolwentów dwunastki. Każdy występ podsumowywany był oklaskami Już po uroczystości, gdy dzieci wróciły do swoich sal, gości zaproszono na poczęstunek przygotowany przez uczniów współpracującego z przedszkolem, pobliskiego CKPu.

To już 25 przedszkole, które nosi takie imię, a data jego nadania nie została wybrana przypadkowo, gdyż właśnie 15 maja tego roku już po raz dziesiąty obchodzone jest Święto Polskiej Niezapominajki.

Więcej zdjęć tutaj.


czwartek, 10 maja 2012

Dzień Strażaka przed ratuszem

Swoje święto na Placu Zwycięstwa obchodzili dziś strażacy. Z okazji Dnia Strażaka przed ratuszem odbyły się uroczystości połączone z pokazem ratownictwa w wykonaniu funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej.

Obchody rozpoczęły się w samo południe od wmaszerowania na plac orkiestry dętej i kompani honorowej PSP. Następnie wysłuchano apelu, po którym uroczyście wciągnięto flagę narodową na maszt przy Pomniku Nieznanego Żołnierza, po czym przystąpiono do wręczenia medali za długoletnią służbę i zasłużonych dla pożarnictwa oraz awansowano wielu strażaków począwszy od szeregowych, aż po oficerów. Cześć oficjalną uroczystości zamknęły wystąpienia kilku oficjeli, w tym prezydenta miasta Słupska.

Druga część obchodów, to już prawdziwa gratka dla gapiów. Podczas upozorowanego wypadku samochodowego strażacy z Państwowej Straży Pożarnej ze Słupska zaprezentowali w jaki sposób ratuje się poszkodowanego. W podstawionym do tego celu samochodzie najpierw odcięto akumulator, następnie ustabilizowano wóz, by potem dokonać błyskawicznej rozbiórki auta. Wybito wszystkie szyby, by móc bezpiecznie wyciąć obydwie pary drzwi, po czym auto zostało pozbawione dachu. Wszystko trwało nie dłużej niż 10 minut. Po pierwszym pokazie swoje umiejętności zaprezentowała publiczności grupa wysokościowa JRG 1, której celem było bezpieczne sprowadzenie za ziemię nieprzytomnego pracownika wysokościowego na linie. Użyto do tego celu 37-metrowej drabiny i specjalnej poduszki powietrznej asekurującej strażaków.














wtorek, 8 maja 2012

Bajkowa parada

W tym roku już po raz trzeci odbywa się w Słupsku Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek Krajów Unii Europejskiej im. Roberta Schumana. W ramach festiwalu ulicami Słupska przeszedł dzisiejszego dnia niezwykle kolorowy i radosny Baśniowy korowód.

Organizowany co trzy lata konkurs przy okazji każdej edycji przyciąga teatry z całej Europy. W tym roku gościmy zespoły teatralne z Łotwy, Niemiec, Czech, Hiszpanii, Słowenii, Rumunii, Finlandii, Szwecji oraz dwie grupy specjalne, które wystąpią po za konkursem, z Ukrainy i Chin.

Tegoroczny festiwal zbiega się też z 65-leciem Teatru Lalki Tęcza będącego najstarszą placówką kultury działającą na terenie Pomorza Środkowego. Z tej okazji w czwartek w budynku teatru przy ulicy Waryńskiego odbędą się uroczystości jubileuszowe.

Dziś z pod ratusza ulicami Starzyńskiego, Wojska Polskiego, Sienkiewicza, Grodzką i Mostnika aż pod spichlerz przeszedł niezwykły pochód bajkowych postaci. Uczestnicy festiwalu oraz delegacje z kilku szkół i przedszkoli ze Słupska i regionu słupskiego, na czele z Państwową Orkiestrą Kameralną, przebrani w kolorowe stroje, z uśmiechami na twarzy maszerowali przez miasto wprawiając w osłupienie przechodniów. Niemal każdy zatrzymał się by obserwować paradę, a mieszkańcy bloków obok których maszerował Baśniowy korowód ze zdumieniem wyglądali zza firanek i wychylali się z balkonów. W miejscu docelowym, czyli przy Spichlerzu Richtera i w sąsiedztwie rzeki Słupi zebrani obejrzeli trzy anglojęzyczne przedstawienia lalkowe autorstwa Staffan'a Bjorklunds'a. Po występie wspomnianego pana, a właściwie już w ich trakcie parada umarła śmiercią naturalną, a jej uczestnicy rozeszli się na wszystkie strony Słupska.













niedziela, 15 kwietnia 2012

Przełamanie na koniec II etapu

Ci którzy wyszli dziś z Gryfii po pierwszej kwarcie, a było trochę takich osób, niech żałują! Scenariusza według którego przebiegło dzisiejsze spotkanie nie napisałby nawet Hitchcock! Czarni wygrali po niezwykle dramatyczny meczy z Zastalem Zielona Góra 83:81. Było to pierwsze zwycięstwo drużyny ze słupska nad zielonogórzanami w tym sezonie i miejmy nadzieję nie ostatnie, bo właśnie z podopiecznymi, nieobecnego dzisiaj, Mihailo Uvalina Czarni zmierzą się w ćwierćfinałach play-off.

Mimo, iż do składu gospodarzy powrócili po wyleczeniu kontuzji Paweł Leończyk, Darnell Hinson i Paweł Kikowski- ten ostatni grał w specjalnych goglach ochraniających uszkodzone oko- to początek meczu nie zapowiadał przełamania serii 7 porażek z rzędu Czarnych. Wręcz przeciwnie, oglądając spotkanie było się niemal pewnym, że Zastal zdeklasuje gospodarzy-pojedynek wyglądał jak ten Dawida z Goliatem, gdzie Goliatem byli goście.  Serią pięciu punktów Waltera Hodge'a otworzył się wynik spotkania, potem dwa celne osobiste zaliczył Thomas Mobley, kolejną pięciopunktową serię dorzucił tym razem Kirk Archibeque i Zastal prowadził aż 12:0. Dopiero wtedy, po 3,5 minuty gry, pierwsze punkty dla energetyków z linii rzutów osobistych zdobył Paweł Leończyk. Czarni przez całą kwartę nie mieli pomysłu na grę w ataku i pudłowali gdy już udało im się znaleźć pozycję do rzutu, co bezwzględnie wykorzystywali przeciwnicy systematycznie powiększając przewagę. Po pierwszych 10 minutach było 28:11.

Druga kwarta to już zupełnie inny mecz. Bieg wydarzeń na parkiecie diametralnie się zmienił. Teraz to Czarni bili Zastal. Postawili dużo lepszą, wręcz bardzo dobrą obronę, z którą nie radzili sobie zielonogórzanie- zupełnie odwrotnie niż w pierwszej kwarcie, kiedy to słupszczanie nie potrafili sforsować defensywny gości. Punkt po punkcie topniała olbrzymia przewaga Zastalu wypracowana w ciągu wcześniejszych dziesięciu minut. Na 46 sekund przed końcem kwarty gospodarze wyszli na prowadzenie za sprawą celnego rzutu trzypunktowego Darnella Hinsona. Na dwie sekundy do końca połowy wynik tej części gry ustalił Stanley Burrell. Czarni wygrali  tę odsłonę meczu 29:10, a całą połowę 40:38.

Kwarty numer III i IV to już walka niemalże punkt za punkt z lekkim wskazaniem na Czarnych. Emocji nie brakowało do ostatniej syreny, a presję wyniku lepiej wytrzymali Czarni. Duża również w tym rola kibiców, których oszałamiający doping przyprawiał momentami ciarki na mojej szyi. Z kolei na porażkę Zastalu mógł mieć wpływ brak obecności pierwszego trenera Mihailo Uvalina, który nie przybył wraz ze swoim zespołem do Słupska z powodów zdrowotnych- zastępował go Tomasz Jankowski. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 83:81 dla Czarnych Panter, co przy wygranej Anwilu Włocławek z Turowem w Zgorzelcu dało Czarnym pozycję numer 5, a Zastalowi 4 miejsce w tabeli końcowej i przewagę parkietu w ćwierćfinałach play-off, w których obydwie ekipy spotkają się ponownie, aby stoczyć bój o półfinał. Pierwsza okazja na rewanż dla zielonogórzan w niedzielę 22 kwietnia, a w Hali Gryfia koszykarze pojawią się ponownie 27 kwietnia w piątek.


czwartek, 12 kwietnia 2012

Koncert na cześć ofiar Katynia

W tym roku mija 72 rocznica mordu na polskich jeńcach wojennych i więźniach dokonanego przez wojska radzieckie. Z tej okazji w słupski Drzewniaku upamiętniono ofiary składając kwiaty i paląc znicze pod pomnikiem i posadzonymi wokół niego trzema Dębami Pamięci, a następnie w szkolnej auli odbył się okazjonalny koncert.

Uroczystości, jak co roku, zorganizowała Lilianna Lipnicka- nauczycielka historii w szkole. Jak co roku również było bardzo sentymentalnie- podczas gdy niezwykle utalentowani wokalnie uczniowie szkoły śpiewali, na ekranie emitowane były sceny egzekucji polskich oficerów z filmu Katyń Andrzeja Wajdy.

Na obchody zaproszono wielu gości, m.in. krewnych trzech zamordowanych osób, na których cześć posadzone zostały rok wcześniej Dęby Pamięci, słupskich przedstawicieli Związku Sybiraków Polskich, z którym szkoła współpracuje.














niedziela, 25 marca 2012

Mistrzowska niedziela

 Pod znakiem cheerleadingu upłynęła w regionie słupskim ostatnia niedziela marca. W Jezierzycach niedaleko Słupska odbyły się Mistrzostwa Polski Cheerleaders. Zawody w Jezierzycach, rozgrywane corocznie, w tym po raz pierwszy, dzięki decyzji władz Polskiego Związku Cheerleaders, zyskały najwyższą krajową rangę.

Jak to często bywa przy okazji tego typu imprez nie obyło się bez opóźnienia, w tym wypadku pół godzinnego. Wszystko zaczęło się od przedstawienia drużyn uczestniczących w zawodach, następnie zaprezentowano sędziów oraz skład komisji skrutacyjnej, potem odegrano hymn narodowy i rozpoczęły się rywalizacja o tytuł mistrzowski oraz przepustkę na Mistrzostwa Europy, które odbędą się we Włoszech.

Dla laika jakim jestem w szeroko pojętym temacie tańca wszystkie grupy prezentowały świetne układy, wykonując je przy tym mniej lub bardziej równo i precyzyjnie, a każdemu teamowi należą się wielkie brawa już za sam awans do finału MP.

Nie zabawiłem w Hali Jezierzyce do końca imprezy, więc trudno jest mi napisać coś o końcowych rozstrzygnięciach, prócz tego, że reprezentować Polskę we Włoszech w kategorii cheer dance junior będą m.in. Cheerleaders Maxi Energa Junior. Szczerze gratuluję; będę ściskać kciuku w lipcu.

czwartek, 22 marca 2012

Wiosna idzie!

Jak w temacie. Co prawda pogoda pokazała dziś jeden ze swoich kaprysów, ale nie zmienia to faktu, że już od wczoraj( z racji roku przestępnego) mamy kalendarzową wiosnę. A pierwszy dzień wiosny każdemu uczniowi już od lat kojarzy się z wagarami. W tym nie było inaczej, jednak trzeba przyznać, że szkoły coraz bardziej starają się przyciągać do siebie uczniów. Przykładem niech będzie II Festiwal Drzewniaka. W tamtym roku na Szymanowskiego odbył się casting dla modelek. W tym, szkoła poszła jeszcze dalej organizując pokaz mody wiosennej, tańców, bitwę freestylową oraz koncerty.

Należą się ukłony w stronę dyrekcji i grona pedagogicznego za tak ciekawy pomysł i nie gorsze jego wykonanie. Planowane rozpoczęcie imprezy na godzinę 9 przesunęło się o około 60 minut, co dla mnie osobiście było okolicznością sprzyjająca. Chyba nie wybudziłem się jeszcze dobrze ze snu zimowego i najzwyczajniej w świecie zaspałem- to przynajmniej oficjalna wersja. Wszystko zaczęło się od freestylowych popisów słupskich raperów, którzy  naprędce układali świetne rymy na wylosowane tematy. Szło im wspaniale, a ich wersy spotykały się z głośną owacją liczne zgromadzonych uczniów ZSOiT oraz przybyłych w celu zwiedzenia szkoły gimnazjalistów z trzecich klas- festiwal połączony był z dniem otwartym placówki. Po rapie przyszedł czas na pokazy. Młodzież, na przygotowanym już kilkanaście dni wcześniej wybiegu, prezentowała wiosenne kolekcje  firm BUTIK  i  4F. Tu również nie obyło się bez pozytywnych reakcji ze strony publiczności- furorę wzbudzały zwłaszcza modelki. Między kolejnymi pokazami, aby dać czas na przebranie modelom, swój talent wokalny prezentowała Kornelia. Przed częscią sportową pokazu breakdance'a zatańczyli tancerze z grupy Haribo Crew, a także uczennice drzewniaka prezentujące układ ćwiczeń na stepach. Po ostatnim pokazie nastąpiła krótka przerwa, po której koncert dał zespół Magma, grającego dobrze wpadającego w ucho bluesa. Na sam koniec festiwalu zgromadzeni w auli szkoły mogli podziwiać tancerzy Freaky Steps ze studia tanecznego Balance. Właśnie tym dynamicznym i miłym dla oka akcentem II Festiwal Drzewniaka dobiegł końca.

Po występach w szkole modele i modelki te same kolekcje zaprezentowały w kolejnym pokazie- tym razem w CH Podkowa. Tam na pewno też wzbudził on same pozytywne emocje. Niestety, do Podkowy już nie dotarłem, a tradycji Dnia Wagarowicza stało się zadość :)

sobota, 10 marca 2012

Z Rychem o koszykówce

Długa rozmowa  z prezesem Stowarzyszenia Kibiców Słupskiej Koszykówki Ryszardem Grajczakiem.

W jaki sposób koszykówka stałą się Twoja pasją? Pamiętasz swój pierwszy mecz Czarnych, jaki obejrzałeś?

Oczywiście pamiętam; to był 17 kwietnia 1999 roku. Mój przyjaciel zaprosił mnie na mecz. To była śmieszna sytuacja, bo strasznie wzbraniałem się przed tym, mając w pamięci chociażby zamieszki z przed roku związane ze śmiercią Przemka Czai. Wtedy opinia o meczach była nieciekawa, zresztą sytuacja w Słupska była diametralnie inna niż aktualnie. Jednak przyjaciel namówił mnie- spodobała mi się strasznie atmosfera na trybunach, było głośno. To był mecz o awans do ekstraklasy z Kujawiakiem Astorią Bydgoszcz. Zakochałem się właśnie w atmosferze na trybunach, uznałem, że chcę być tego częścią. Następny rok, to już czasy ekstraklasy, mój drugi przyjaciel Wojtek Sikorski organizował wtedy Klub Kibica. Zapytał mnie czy chciałbym w tym uczestniczyć? Miało to dla mnie jeden bardzo ważny walor- Klub Kibica wchodził wtedy na mecze za darmo, co dla licealisty było ogromnym ułatwieniem. Tak właśnie się wciągnąłem, nie spodziewałem się, że na tyle lat i tak mocno zwiążę się ze słupską koszykówką i z Czarnymi.

Jesteś prezesem SKSK, a wcześniej Klubu Kibica od wielu lat, jak przez ten czas zmieniła się koszykówka w Słupsku?

Tak na prawdę model drużyn jakie u nas grały jest dosyć podobny. Od czasów trenera Aleksandrowicza jest to zawsze mocny nacisk na obronę. Podejście, że jeśli w obronie będzie dobrze, to w ataku jakoś to będzie. Gdy klub ledwo wiązał koniec z końcem po perturbacjach związanych z budową drużyny gwiazd, to właśnie gdy trener Aleksandrowicz dobrze poskładał obronę udało nam się wygrać kilka meczów. Później nastały czasy trenera Griszczuka, który także słynie z żelaznej obrony, a teraz trenera Adomaitisa, który również, przy okazji każdego wywiadu, podkreśla, że najważniejsza jest obrona i dopiero z dobrej obrony bierze się dobry atak. Na pewno koszykówka w Słupsku poszła do przodu. Jeżeli pominie się dwa pierwsze sezony w ekstraklasie, gdzie skład budowany był tak naprawdę za pieniądze, których nigdy nie było, to  słaby zespół Saszy Krutikowa, później trochę lepszy trenera Aleksandrowicza, następnie brązowy zespół Igora Griszczuka. Właśnie wtedy pojawiły się naprawdę klasowe zespoły, które oglądało się z przyjemnością, gdzie podziwiało się nie tylko zaangażowania, ale również dobra jakość koszykówki.

Można powiedzieć, że zdobyłeś z Czarnymi obydwa brązowe medale, jakie wywalczyli oni w całej historii istnienia klubu. Który z nich smakował lepiej? Ten pierwszy z sezonu 2005/2006 czy ten drugi z przed roku?

Jeśli sukces jest na porównywalnym poziomie to można powiedzieć, że lepiej smakuje ten pierwszy. Tym bardziej, że za Igora Griszczuka było to zupełnie nie spodziewane. Rok wcześniej przecież ledwo utrzymaliśmy się w lidze, tymczasem przyszedł nowy trener, nastała zupełnie nowa jakość, budżety były porównywalne i mimo, iż początek sezonu rzeczywiście wskazywał na to, że będzie dobrze, to i tak myślę, że mało kto spodziewał się aż tak wielkiego sukcesu drużyny z jednym z najmniejszych budżetów w całej lidze. Jeśli chodzi o poprzedni sezon i ostatni medal to był on raczej spodziewany. Przypatrując się sytuacji w lidze, możliwościom finansowym, myślę, że sporo osób wskazywało nas w roli drużyny mającej szanse gry w półfinale, a jak się jest w półfinale, to już ten medal jest na wyciągnięcie reki. Po za tym zrobiliśmy bilans 10:1 w pierwszej rundzie, a więc apetyty wzrosły. Gdy człowiek przygotowuje się do sukcesu, to on oczywiście smakuje, ale nie jest zaskoczeniem, a ten element zaskoczenia właśnie przeważa, że tamten pierwszy medal był więcej wart. Jednak drużyna zeszłoroczna na pewno była drużyna lepszą od tej trenera Griszczuka.

Jeżeli mówisz już o byłych trenerach, to który z nich utkwił Ci najbardziej w pamięci, którego darzysz największym szacunkiem?

Ogromnym szacunkiem darzę trenera Aleksandrowicza- przesympatyczny człowiek, skromny i jednocześnie wspaniały fachowiec, do którego tak naprawdę trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Drugim trenerem jest Dainius Adomaitis, który jest klasą sam dla siebie. Potrafi zmotywować zawodników, drużynę prowadzi w sposób elegancki, kulturalny, nie ma zapędów dyktatorskich. Wcześniej bardzo lubiłem go jako zawodnika, gdy reprezentował Anwil Włocławek czy Śląsk Wrocław. Daje on dużo radości naszym kibicom. Wśród tych darzonych największym szacunkiem znalazł by się jeszcze Igor Griszczuk, gdyby nie jego końcówka trzeciego sezonu, kiedy kompletnie się pogubił i w żaden sposób nie chciał przyznać się do błędu, nie umiał odejść z podniesionym czołem.

... a jeśli chodzi o zawodników?

 Co do zawodników, to było ich kilku. Na pewno Miah Davis, rozgrywający, który dał nam brązowy medal- grzeczny facet, atletyczny, świetny obrońca, wykazywał ogromne poświęcenie w grze no i to skojarzenie z brązowym medalem jest nie rozłączne. Kolejny Demetric Bennett- świetny strzelec. Najpierw był w cieniu  Jasona Straight'a, który nie chciał go wykorzystywać, a gdy tylko przyszedł trener Okorn, z zawodnika potrafiącego grać tylko w ataku zrobił gracza kompletnego, dobrze radzącego sobie nawet w obronie i dzisiaj świetnie grającego w Europie. Wielu było tych zawodników, można tu wymienić jeszcze Pawła Leończyka- nasz aktualny zawodnik, związany już dosyć mocno ze Słupskiem czy Krzysztofa Roszyka- skromna osoba nie pchająca się na afisz, pierwsze strony gazet, ale grająca naprawdę za trzech w obronie. Jeżeli zastanowić się jaki mają oni wspólny mianownik, to przede wszystkim poświęcenie, ambicjonalne, mocne cechy. Właśnie tego typu gracze, którym nigdy nie można było odmówić ambicji zawsze mnie intrygowali.

W środowisku koszykarskim panuje opinia, ze kibice Czarnych są jednymi z najlepszych. Co sprawia, że tak się dzieje?

Na prawdę nie wiem, ale jesteśmy świetnie zorganizowani, mamy świetne tradycje i tak naprawdę otoczka jaką tworzymy sami wokół siebie też nas mobilizuje. Nie ukrywam, że sami jesteśmy zadowoleni z naszej postawy. Jeśli znajdują się sprawy teoretycznie nie do zrobienia to my stawiamy sobie za cel je zrobić. Poświęcamy się temu co robimy. Dużą tego zasługą jest to, że znamy się już od wielu lat, wiemy czego można od kogo oczekiwać, do czego kto jest zdolny czy na kogo liczyć. Mamy wokół siebie także dużo osób, które chcą nam pomagać. Jest np. niezawodna drukarnia Grawipol, ale też inne osoby z którymi zawsze można się dogadać. Nie odpuszczamy- jesteśmy charakterologicznie mocni i nie zależnie od sytuacji na parkiecie zawsze dajemy z siebie wszystko. Kibice Czarnych po prostu kochają koszykówkę. Nie wydaje mi się jednak, że jesteśmy jakimś bardzo specyficznym miejscem na mapie Polski, ale ciężko jest mi ocenia samych siebie

Przejdźmy już do tegorocznej drużyny Dainiusa Adomaitisa. Jakie mocne, a jakie słabe strony ekipy możesz wymienić na dzień dzisiejszy- co trzeba poprawić, a co funkcjonuje poprawnie?

Dawno się nie zastanawiałem nad tym, co trzeba byłoby poprawić, bo nawet jeżeli o czymś się mówi, to za chwilę się okazuje, że jest inaczej. Myślę, że trener sam najlepiej wie co i jak zrobić. Nawet gdy wydaje się, że któraś z drużyn ma przewagę nad nami w walce na deskach, za chwilę się okazuje, że tej przewagi wcale nie ma, a strony wskazywane u nas jako te słabsze wcale nimi nie są. W pewnym momencie nie działał obwód, a nagle Paweł Kikowski powrócił do gry do której przyzwyczaił nas w poprzednich sezonach, w innych drużynach i nagle zaczął trafiać na dobrej skuteczności. Mieliśmy jakieś zastrzeżenia do Stanley'a Burrell'a i zagrał świetny mecz przeciwko treflowi Sopot. Jeden mecz po drugim udowadnia, że tam gdzie wskazuje się jakieś braki w drużynie, to ich nie ma. Wolałbym mówić o mocnych stronach bo jest ich zdecydowanie więcej, a najważniejszą z nich jest ambicja, kolektyw, który pojawił się na nowo, bo chyba był w tym sezonie moment taki, w którym zawodnicy nie bardzo potrafili znaleźć między sobą wspólny język. Na pewno bardzo mocną stroną jest Dainius Adomaitis, który potrafi drużynę poskładać, wymyśla co raz to nowe pomysły na jej funkcjonowanie i potrafi ten pomysł skutecznie przekazać zawodnikom. Ja jestem cały czas pod wrażeniem tego jak nasz trener nastawił drużynę w ostatnim spotkaniu z Treflem Sopot, na parkiecie było widać szacunek do przeciwnika, okazywany przez walkę na całego w każdym momencie i o każda piłkę. Drużyna była świadoma tego, że trzeba walczyć na 110% żeby ten mecz wygrać.

Masz swojego ulubieńca w tej drużynie? Kto imponuje Ci najbardziej w ostatnich meczach?

Nie. Drużyna stanowi kolektyw i najbardziej mi imponuje właśnie jako drużyna. Sympatią darzę większość naszych zawodników, ale żaden nie imponuje mi w szczególności. Jest to chyba oznaka czasu i lat, przez które obserwuje mecze. Chyba wyrosłem z tej woli gloryfikowania jednego zawodnika, a przestawiłem się na podziwianie drużyny jako całości.

W tym sezonie liga jest bardzo wyrównana. Nie ma zdecydowanego faworyta w wyścigu do tytułu mistrzowskiego. Jak w tej rywalizacji, na tle pozostałych drużyn TBL, wypadają Czarni?

Gdybyś zadał mi to pytanie przed startem zmagań w 'szóstkach' powiedziałbym, ze jesteśmy na czwartym miejscu; za Treflem Sopot, Asseco Prokomem Gdynia i Turowem Zgorzelec. Jednak pokonaliśmy zarówno Trefl jak i Turów, a Prokom po zwycięstwie na Anwilem wysoko przegrał w Zielonej Górze i w tej chwili nie wiem jak jest. Trefl wydaje się być drużyną, która wybija się ponad ligową czołówkę, a dobija się do niej Zastal Zielona Góra- trener Uvalin wykonał tam świetną robotę, a dodatkowo wzmocnili się Gani Lawal'em, który robił znakomite statystyki zarówno na początku sezonu w Polsce jak i ostatnio w Chinach, gdzie dochodziły one do poziomu double- double w każdym meczu. Tak więc Zastal będzie na pewno silny. Zobaczymy czy nie złapali za szybko szczytu formy, podobnie jak Trefl, gdzie ta forma play- off'owa została zbudowana chyba za szybko, bo przed nimi jeszcze osiem spotkań w szóstkach. Czas pokaże jak będzie, a gdzie jesteśmy? Jesteśmy w okolicach podium, ale nie wiem czy jest to trzecie, czwarte, drugie miejsce...

... nie pokusisz się o przepowiedzenie na którym miejscu Czarni zakończą ten sezon? Apetyty po ostatnim brązowym sezonie są dość rozbudzone.


Owszem. Apetyty są rozbudzone. Zostały ostudzone w trakcie sezonu. Teraz znowu się rozbudzają po wygranych w Zgorzelcu, Koszalinie i dwóch wygranych w Gryfii nad Turowem i Treflem. I człowiek nie wie... serce chciałoby złota. Trzynaście lat chodzę na koszykówkę i chciałbym wreszcie tego złota, chciałbym ogolić głowę na łyso, jak sobie w 2000r. obiecałem, że gdy Czarni zdobędą złoto, będę chodził łysy po mieście. Czekam od tamtego czasu na to, tak jak 2500 osób zgromadzonych przy okazji każdego meczu w hali. Będzie podium, będzie!

Za nami pierwsze dwie kolejki drugiego etapu sezonu, tzw. szóstek. Można więc pokusić się o wyciągnięcie pierwszych wniosków i analiz. Czy tak skonstruowany system rozgrywek zdaje, przynajmniej na razie, egzamin?

W momencie gdy mieliśmy już pewność, że awansowaliśmy do pierwszej szóstki, ten system stał się dla mnie fenomenalny. Od meczu z Turowem Zgorzelec jeszcze w sezonie zasadniczym, poprzez mecz z Koszalinem, teraz 10 meczów w szóstkach i kilka, oby kilkanaście w play-off'ach będziemy mieli same świetne mecze. Nie będzie meczu ze słabym przeciwnikiem, czyli pozbawionego emocji i to jest na pewno fantastyczne, ale w tej sytuacji znalazło się tylko 6 drużyn. W sytuacji zupełnie odwrotnej znalazła się cała reszta, która niestety musi grać z ŁKS'em Łódź, Politechniką Warszawa, z drużynami słabszymi, a kibice muszą oglądać mecze drużyn duszących się we własnym sosie i to sosie słabej jakości, a nie najwyższej jakości restauracyjnej, tak jak jest to u nas. Dla nas ten system jest super. A jak to się ma do całej ligi? Dołowi tabeli naprawdę współczuję, bo oprócz meczu ze Śląskiem, który minimalnie odstaje od pozostałych ciężko jest wskazać jakiś dobry mecz. Dobrym meczem będzie jeszcze na pewno pojedynek AZS'u Koszalin z Kotwicą Kołobrzeg, ale nie dlatego, że będzie to dobry mecz pod względem koszykarskim, tylko dlatego, że będzie zabarwiony smakiem derbów. Pozostałe mecze to spotkania na które ciężko chodzić i ciężko je oglądać, a kibice będą zmuszeni, bo oni i tak przychodzą.

We wtorek pierwsze spotkanie z drużyną mistrza Polski Asseco Prokomem Gdynia. Jakie prognozy masz na to starcie?

Musimy to wygrać. Naprawdę musimy, bo od kiedy tylko pojawiła się informacja o zwolnieniu Prokomu z pierwszej części rozgrywek uświadomiłem sobie, że za tak buńczuczną postawę musi ich spotkać kara. Za marginalizowanie ligi, traktowanie innych klubów z góry oni muszą poczuć, jak to jest przegrywać na froncie, który się bagatelizuje. Największą karą dla nich będzie, gdy przegrają jak najwięcej meczów z drużynami, z których się śmiali. Bardzo żałuję, że nie ma już trenera Pacesasa w tym zespole, bo można by mu było pokazać jak to jest przegrywać. Klasę trenera poznaje się po tym jak prowadzi swój zespół w sytuacjach trudnych, a nie w sytuacjach najwyższej wygody, gdy budżet jego klubu jest kilkukrotnie wyższy niż większości pozostałych zespołów- każdy może się tak bawić. W tej chwili Tomas Pacesas uciekł z okrętu wokół którego zgromadziło się wiele innych nieprzyjaznych mu okrętów. Jednak to on zaprosił je do walki, a w tej chwili uciekł. Brakuje mi szacunku do tego człowieka za takie zachowanie. Jeśli wypowiadasz komuś wojnę to na nią idź i stój na przedzie, a nie skrywaj się gdzieś z boku i obserwuj jak twoje wojska przegrywają. Trzeba mieć honor i umieć tez przegrywać.

Ostatnimi czasy na linii Stowarzyszenie- Polska Liga Koszykówki panują dość napięte relacje. Zaczęło się od problemów z gaszeniem świateł przy prezentacji drużyny, później była głośna sprawa z sektorówką i wreszcie, w prawdzie cofnięta, ale i tak kuriozalna kara za transparent głoszący hasło Pozdro dla emigracji. Jaka jest przyczyna takiego stosunku władz ligi do słupskich kibiców?

Z niezrozumienia.Po prostu władze PLK nie rozumieją sytuacji kibiców. Jeśli się nie rozumie sytuacji kibiców, to im oni więcej robią tym większe niezrozumienia to za sobą pociąga. Niestety we władzach naszej ligi zasiadają osoby które ze środowiskami kibiców nie miały nigdy nic wspólnego. Nikt nie jest otwarty na dialog. Dwa razy napisaliśmy pismo do pana Jacka Jakubowskiego. Pierwszy raz było to list w sprawie dopuszczenia Polonii Warszawa do tegorocznych rozgrywek, gdzie wstawiliśmy się za Polonią, gdyż uznaliśmy, że jest to klub załgujący na to, by grać w ekstraklasie. Nie nam decydować kto będzie grał- nigdy nie egzekwowalibyśmy sobie tego prawa, ale uważaliśmy, że jako kibice polskiej koszykówki mieliśmy prawo swoją opinię wygłosić. Oczywiście pismo pozostało bez odpowiedzi, tak samo jak list który wysłaliśmy w sprawie wspomnianego transparentu. Oczekiwaliśmy odwołania tej kary, ale również zadaliśmy kilka pytań, na które odpowiedzi będą dla nas ważne w przyszłości, po to aby takie sytuacje nie powtórzyły się. Gdybyśmy uzyskali odpowiedzi na nurtujące nas pytania, staralibyśmy się uniknąć takich spornych sytuacji. Niestety odpowiedzi nie było. Mamy dwa rozwiązania: albo będziemy robić dalej swoje i narażać klub na kary, albo zrezygnujemy z działania- nie działać i pogrążać koszykówkę, bo brak pozytywnego działania, a tak odbieram nasz transparent, powoduje, że koszykówka spada na coraz niższy poziom. Natomiast pozytywne działanie, ale źle odbierane będzie powodowało nieprzyjemności dla klubu. Ostatnie czego bym chciał to narażać klub na kary finansowe, bo w dzisiejszych czasach nie stać nas na to, a jeżeli klub ma wydać 1000 czy 2000 złotych na coś związanego z kibicami, to chciałbym, żeby było to coś stricte na działania kibicowskie: na wyjazdy, oprawy. To będą dużo lepiej spożytkowane pieniądze. Nie wątpię, że liga wie jak zarabiać nasze pieniądze, ale niech zacznie zarabiać swoje, a nie wyciągać rękę po pieniądze z kieszeni z klubu.